Cholernie zimno. Cudem udało mi się wytahać z domu, jakoś
unikając mojego ojca. To był impuls, ale … co miałem zrobić ? Byłem tak
masakrycznie wkurwiony swoją bezradnością, że szkoda słów. Nie chce ich
widzieć.
Zmierzałem powoli ku domu mojego kumpla. Jego rodzice
praktycznie nie bywali w domu – wizyty w innych szpitalach, nocne zmiany,
operacje i inne pierdoły. Szczęściarz. Jak już wspomniałem, było wykurwiście
zimno. Tokio zostało hojnie obdarzone grubą warstwą śniegu, a jakby tego było
mało, cały czas nadal padało. Zdrętwiała mi ręka od tego zimna. … Coś jeszcze ?
Nie mieszkał tak daleko, ale ta paskudna pogoda sprawiała, że droga ciągnęła mi
się niemiłosiernie. Jedyna myśl, która
przychodziła mi do głowy była lekarstwem na to wszystko, co się wydarzyło –
alkohol. Dużo alkoholu. W sumie miałem sporo czasu, Kenji pewnie poszedł do
szkoły. Westchnąłem ciężko i zatrzymałem się przy murku do czyjegoś ogrodu, tuż
przy rogu ulicy. Poprawiłem sobie torbę na ramieniu i strzepnąłem ręką trochę
śniegu. Zapiekła nieznośnie. Tak to jest jak się nie bierze rękawiczek.
Przysiadłem sobie kulturalnie i już mniej grzecznie wyciągnąłem papierosa. Gdy
wypaliłem już pół, jakaś staruszka spojrzała na mnie z dezaprobatą. Wystawiłem
jej język.
Zawsze miałem zapasowy
klucz. Wspólnie z Kenjim stwierdziliśmy, że
gdy po raz 4 wpadałem do jego pokoju przez okno, tak będzie lepiej. Przerażające
jest to, jak bardzo potrafimy się zalać. Na luzie wszedłem do przedpokoju i
zdjąłem buty. Jego rodzice byli minimalistami – dom jakoś niespecjalnie ociekał
bogactwem. Myślę, że dlatego czułem się tu tak swobodnie. Najpierw skierowałem
się do kuchni, dobierając się do lodówki. Była dopiero 10,40. Byłem gotowy
umrzeć z nudów. Serio. Wyciągnąłem pudełko z uroczą karteczką „ Synku nie
będzie nas przez parę dni, zajmij się sobą i pamiętaj o urodzinach Keia” i
rozwaliłem się na kanapie w salonie. Z wrednym uśmieszkiem sięgnąłem po
telefon. „ Właśnie wpierdalam twój obiad, frajerze”. Ngahaha.
- No co ty kurwa nie powiesz ? – na schodach stał Kenji,
patrząc się na mnie morderczym wzrokiem z telefonem w ręku. Zadławiłem się
kawałkiem kurczaka.
- Co ty tu robisz ?
- Jestem chory ciołku.
- Patrz jak się dobrze składa. Właśnie ..
- Lepiej powiedz co znowu zrobiłeś.
- Maji de ? – Kenji popatrzył się na mnie wielkimi oczami,
próbując rozgryźć porcję makaronu, którą właśnie wpakował sobie do buzi. Ja
natomiast połknąłem kolejną szklaneczkę sake. Płyn palił moje gardło, w jakiś
sposób dając upust nagromadzonym emocjom. Nie pomyślcie sobie, że jestem jakiś
alkoholikiem – naprawdę nie pije aż tak często, ale teraz tego potrzebowałem.
Alkohol powoli uderzał mi do głowy, oddalając słowa mojego kuzyna. „Zabiorą
cię”. – Kei ?
- Co ? Ah, no tak.
- To jest serio jakieś pojebane – spojrzałem na niego
dobitnie.
- No co ty.
- Spoko, spoko, możesz zostać ile chcesz. To nie problem.
- Kenji, nie o to chodzi.
- A więc ?
- Mam za tydzień urodziny ? Kończę 17 lat ? I tak dalej ?
- No ale stary, co ja mam ci powiedzieć ? Że co ? Że nie
znikniesz ? – zrobił poważną minę, przełykając żarcie. Patrzył się na mnie
przez chwilę, nagle wybuchnął śmiechem. Co za idiota.
- Naprawdę to jest aż takie śmieszne? – warknąłem,
prychając. To wywołało w nim JESZCZE większy atak śmiechu. Serio, z kim ja się
przyjaźnię ? – Przestań się śmiać, kretynie – wyciągnąłem sobie spod pleców
poduszkę i zdzieliłem go po głowie. Zadławił się własną śliną, wpadając w większe
konwulsje.
- N-nie mogę, hahahaha – ryknął, spadając z sofy i śmiejąc
się na podłodze.
- Czy ty przypadkiem nie miałeś być chory ?
- Lesteś oklopny wies ?
- Co tam mamroczesz ? Wyjmij już ten termometr ciołku.
Siedziałem tam już 6 dzień i zajmowałem się tym kretynem. Co
poradzić – jest nieporadny jak dziecko. Matka wydzwania, zapewne dyrektor
dzwonił do domu. Chuj z tym. Kenji wyjął obśliniony termometr i zmrużył oczy,
próbują dostrzec coś na małym urządzeniu. Westchnąłem i wyrwałem mu go.
- 38,9, gratuluję.
- No cooo.
- Nawet nie waż się wstawać. Jak tak dalej pójdzie będę
musiał cie zawlec do twojej matki.
To była moja kara prawda ? Zła karma ? Gniew bogów ? Nie
dość że miałem przesrane w domu to jeszcze muszę się bawić w niańkę. I na dodatek za jeden dzień miałem
zniknąć. Można powiedzieć że się tego boję . Ale to nie jest strach przed
pożarciem przez dinozaura, tylko raczej lęk przed nieznanym. Dziwne uczucie –
tajemnica mojego życia miała się rozwiązać za jakieś 27 godzin. Jestem gotowy
na wszystko – nawet na Vadera wychodzącego z szafy.
- Idę spać – mruknąłem, podsuwając pod jego łóżko butelkę
wody. Wymruczał coś w stylu „’noc”, odwracając się do ściany. Wolałem się nie
zarazić, dlatego spałem w pokoju dla gości. Byłem pewny, że nie zasnę, więc
wszedłem do pomieszczenia i siadłem na łóżku. Świeciła się tylko mała lampka,
rogi pokoju były pogrążone w nieprzyjemnej ciemności. Naprawdę nie wiedziałem
co ze sobą zrobić. Zrezygnowany położyłem się na łóżku, wpatrując się w sufit.
Od okna, które znajdowało się tuż obok łóżka, biło przeszywające zimno. Nie
dziwię się, czemu Kenji cały czas ma katar. Nawet nie wiem ile tak leżałem.
Godzinę, dwie. Oczy same mi się zamykały . Ciekawe co dzisiaj było w szkole…
- … Kuroneko, nie denerwuj mnie i spieprzaj stąd. Poradzę
sobie. – zamarłem. Głęboki, chłopięcy głos odezwał się za moimi plecami. Lampka
była zgaszona, a moje oczy nie chciały się tak szybko przyzwyczaić do ciemności
mimo tego, że miałem ścianę przed nosem.
- Ale Neris, ja chce go zobaczyć – tym razem był to
dziewczęcy, dziecinny, nieco sfochany głosik.
- Nie ma ale, i siedź cicho bo się obudzi. – ups. Ciche szemranie
poprzedzone sykiem ucichło, a w pokoju zrobiło się jakby luźniej. Wnioskując po
głosie chłopak westchnął. Poczułem, jak zbliża się do łóżka i wpatruje we mnie.
Z całych sił starałem się udawać, że Spie, i chyba przeszło, bo dziwny ktoś
trącił lekko moje ramię. Co robić co robić co robić.
- Ej , Kei tak ? Obudź się – mruknął, nieco mocniej mnie
trącając. Podparłem się na łokciu, nie odwracając się. Właśnie teraz miała się wyjaśnić
tajemnica mojego życia. Ale zaraz, co ?
- Nie pomyliły ci się daty ?
- spytałem zaskoczony, odwracając się. Przełknąłem ślinę, gdy napotkałem
wzrok lawendowych tęczówek. Przyrzekam, były FIOLETOWE. Wybijały się z
ciemności na tle bladej cery. Poniżej znajdowały się pełne, wyszczerzone w
uśmiechu usta. Było w nim coś dziwnego, nie z tego świata. Miał hebanowe włosy,
całkowicie ginął w czerni. Wpatrywał się we mnie podekscytowany.
- Ah, rzeczywiście. Mam sporo kłopotów przez to, że uciekłeś
z domu. Musimy iść.
- He ?
- Nah, nie ma teraz czasu. Ubierz spodnie i idziemy – wstał,
patrząc się na mnie znacząco. Już
otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, jednak widząc jego spojrzenie zamilkłem.
Nie miałem zielonego kurwa pojęcia co tu się dzieje. Nie wiedziałem kim był,
więc wolałem nie ryzykować. Wstałem i sięgnąłem po rurki. Chłopak bez krępacji
przypatrywał się mi, omiatając wzrokiem moje bokserki. Udając, że tego nie
zauważyłem, wciągnąłem spodnie na nogi, założyłem trampki i stanąłem przed nim.
Był wyższy o jakieś ¾ głowy, trochę potężniejszy, ale aż tak się nie
różniliśmy. Uśmiechnął się, ukazując ostry kieł i bez słowa złapał mnie za
rękę.
- Chodźmy.
Możecie stwierdzić, że mam coś na bani. Że jestem totalnie
poryty. Pojebany. Chory psychicznie. Ale wtedy przeszedłem przez ścianę. On po
prostu złapał moją dłoń i wszedł ze mną W ŚCIANĘ. A nie mówiłem ? Wiedziałem że
będzie tak myśleć.
Nie zdążyłem nawet się zaprzeć. Oczywiście spodziewałem się,
że zwyczajnie w nią walnę i najwyżej będę miał guza na pół głowy. Ale nie. Po
prostu przez nią przepłynęliśmy. Dosłownie. Gwałtownie zachłysnąłem się
powietrzem, czułem mocny uścisk ciepłej dłoni tego dziwnego chłopaka, a
następnie … wodę. Dużo zimnej, płynącej z góry wody. Zamknąłem panicznie oczy.
Masa, która nagle spadła na moje ramiona sprawiła, że zgiąłem się w pół, jednak
chłopak pociągnął mnie, wyciągając na zewnątrz. Zakaszlałem, powietrze omiotło
moją wilgotną skórę, a półprzymknięte oczy zalała jasna plama światła słonecznego.
Zrobiło mi się słabo. Osłoniłem oczy dłonią, próbując się ogarnąć.
- Kuroneko ? Mówiłem
ci że masz iść do mistrza ? Mówiłem.
- Ale Neriiiiis, naprawdę chce go zobaczyć.
- Na Tarina, mała ...
– gdy byłem dosyć pewny, że resztki wody wydostały się z moich płuc, a
słońce nie wyżre mi oczu, omiotłem wzorkiem miejsce w którym się znalazłem.
Pierwsza myśl – co do chuja ?
Słyszałem za sobą szum wodospadu, stałem po kostki w wodzie,
w fontannie a widok, który się przede mną roztaczał sprawił, że mętlik w mojej głowie
zmienił się w jakieś tornado. To zdecydowanie nie było Tokio. Znajdowaliśmy się
w wyższej części jakiegoś miasta – było widać całą panoramę czerwonawych
dachów, niektóre miały kominy, z których wydobywał się szary dom. W powietrzu
brzmiał gwar rozmów i muzyka z oddali. Ściany domów były z jakiegoś
kamienia, często obrośnięte bluszczem, a
w uliczkach stały barwne stragany. Niezliczona ilość ludzi przemierzała bruk na
rynku poniżej, a w oddali było widać wysoki i potężny budynek, najwidoczniej
siedziba władz. Z labiryntu uliczek wybijały się także kopuły, tarasy i kolejne
wzniosłe budowle oraz jeden, podłużny hangar z paroma wieżyczkami. Linię
horyzontu stanowił ocean – ogromna masa wody oraz port. W dokach stały łodzie –
z daleka nie mogłem zobaczyć, jakich są kolorów czy kształtów. To wszystko było
łagodnie oświetlone, woda skrzyła się sprawiając, że widok stał się niemal
magiczny. Tak, zdecydowanie magiczny. Gdy ciepła dłoń zacisnęła się na mojej zdałem
sobie sprawę, że on nadal trzyma mnie za rękę.
- Przydaj się chociaż raz i mi powiedz która jest godzina.
- 12.47 – odparła mała istotka, którą dopiero teraz
zauważyłem. Dziewczynka miała duże, zielone oczy i różowe włosy zaplecione w
dwa warkocze. Nosiła białą sukieneczkę i zielone buciki. Co za dziwna istota.
Pochwyciła mój wzrok i z typową dla dziecka ufnością uśmiechnęła się, ukazując
parę szpar. – CZEEEŚĆ.
- … Hej ? – odpowiedziałem niepewnie. Kobieta, która właśnie
koło nas przeszła, spojrzała na mnie dziwnie. Fioletowooki chłopak zaśmiał się i
powiedział :
- Nadal stoisz w fontannie. – pociągnął mnie lekko,
wyciągając z wody. Stał równie mokry co ja, jego długie, hebanowe włosy sięgały
mu do łopatek . Jego ubiór był całkiem normalny – ciemne rurki i t-shirt. Musiałem
mieć naprawdę zdezorientowaną minę, bo, nadal trzymając moją dłoń, powiedział :
- Nie miej takiej przerażonej miny, zaraz ci wszystko wyjaśnię,
tylko usuńmy się z tej ulicy.
Ilość uliczek, przez które się prześlizgnęliśmy, sprawiła,
że straciłem rachubę. W końcu zostałem wciągnięty do jednego z niezliczonych
domków. Byłem wykończony, ledwo trzymałem się na nogach. Nie miałem nawet siły
przyjrzeć się wnętrzu. Oczy same mi się zamykały. Oparłem się o ścianę, ciężko
dysząc.
- Coś masz słabą kondycję – pobłażliwy uśmieszek
czarnowłosego niesamowicie mnie zirytował.
- Wyciągnąłeś mnie z łóżka w środku nocy – warknąłem.
- O wiele ciekawszy niż ten od Minera, ne, Kuroneko ? –
widać było, że cała ta sytuacja dostarcza mu dużo radochy.
- Gdzie twoje maniery ? – dziewczynka wydęła wargi i
wyszczerzyła się. Była nawet sympatyczna. – Mam na imię Kuroneko, a ten
niewychowany idiota to Neris.
- Ty mała…
- Co tu się dzieje ? – do pomieszczenia wszedł niski, krępy mężczyzna,
omiatając nas surowym wzrokiem. Miał na sobie kamizelkę i proste spodnie,
okulary w złotej oprawie lśniły na jego nosie. Gdy mnie zauważył, westchnął
tylko.
- Neris, pomyliłeś się o jeden dzień.
- I co ? Nie mogłem się doczekać – uśmiechnął się
zadziornie.
- Chłopcze, zdajesz sobie sprawę z tego, że … - Mój mozg domagał
się snu, teraz. Głosy otaczające mnie coraz bardziej mnie irytowały, w końcu
mruknąłem.
- … Czy ktoś mi może wytłumaczyć co tu się dzieje ? – mokre ciuchy
przylgnęły do moich pleców, a strużki wody spływały mi po karku.
- Posłuchaj, nie mam teraz na to czasu, muszę skończyć
zamówienie. Będziesz musiał mu to sam wytłumaczyć. Mogę na ciebie liczyć ? – mężczyzna
zwrócił się do chłopaka, patrząc się na niego dobitnie. Muszą mnie tak
ignorować ?
- Zostaw to mnie .
- Skąd mam wiedzieć że mogę ci ufać ? – spytałem
sarkastycznie, gdy Neris posadził mnie przy małym, dębowym stoliku i podał mi
jakiś ciepły, obiecująco pachnący napój na rozgrzanie.
- Myślę, że nie masz wyboru – spojrzał mi w oczy . Jego
wzrok był przeszywający, mimowolnie odwróciłem swój. Jego tęczówki miały
naprawdę niesamowity kolor.
- Po prostu mów.
***
Także tego, no, rozdział 2 *3*