wtorek, 3 lipca 2012

~Rozdział 6


Kuroś się postarała i jest nowy rozdział <3 Cieszcie się i zostawcie ślad życia.
***


   Zacisnąłem palce na krawędzi blatu, nie zwracając uwagi na ból ręki. Przymknąłem oczy, w jakiś sposób próbując obronić się przed swoją słabością. Wiedziałem, że z łatwością bym się mu wyrwał, jednak nadal siedziałem na tym durnym stole pozwalając mu szeptać :
- Kei, Kei, Kei …. – jego pełne wargi cały czas kształtowały moje imię. Zostałem obezwładniony jego bliskością. Co się ze mną dzieje ? Gdzie się podziała moja wyuczona obrona przed innymi ? – Tak długo czekałem …
- Czekałeś ? – wydukałem, próbując nie przestać oddychać. Opuszki jego palców błądziły po linii mojej szczęki z dokładnością skalpela chirurgicznego. Robił to delikatnie, jakby bał się mnie dotykać. A może raczej nie mógł się tym nacieszyć. Ruchy jego dłoni ustały, zbliżył się do mnie i musnął lekko moje usta. Poruszyłem się niespokojnie, mimo tego nie obrzydzało mnie to. Nie było obleśne, nachalne. Zrobił to wręcz z czcią. Uśmiechnął się i znów mnie pocałował, tym razem mocniej. Wpił się w moje usta, a ja się nie opierałem. Dobra, przyznaje, całował nieźle. A nawet trochę więcej niż nieźle. Objął wargami moją dolną wargę, pieszcząc ją. Zrobiło mi się gorąco.
- Neris, dlaczego mnie zamknęliście w domu ?! Martwiłam się ! – zamarłem i dosłownie czułem, jak krew odpływa mi z ciała. Głosik Kuroneko rozbrzmiał w sąsiednim pomieszczeniu, a Neris oderwał się ode mnie w panice. Szybko zeskoczyłem z blatu i chwyciłem apteczkę, udając, że pakuję do niej nożyczki i bandaże. Dziewczynka wbiegła do kuchni ale wyhamowała, patrząc się na nas dziwnie. – Co z wami ?
-  Ahaha, nic takiego – Neris zaczął rozmasowywać sobie kark ręką śmiejąc się głupkowato. Czujne oczka Kuroneko przeniosły się na mnie. Cholera, ta mała bestia od razu wiedziała, że cos jest na rzeczy. Zrobiła minę w stylu „I see what you did here” ale tak byłem pewny, że niczego się nie domyślała. No bo, seriously, ja nawet nie ogarniałem co się przed chwilą stało.
- Kei, dlaczego jesteś czerwony ? – podeszła do mnie i stając na palcach, objęła małymi rączkami moje policzki. – Może masz gorączkę ? - chciałbym. To by przynajmniej wyjaśniało moje dzikie zachowanie.
- N-nie, myślę że to przez upał – uśmiechnąłem się do niej ciepło.  Spojrzałem na Nerisa, kiedy Kuroneko znęcała się nam moimi polikami ze śmiechem . Teraz już naprawdę nie rozumiałem co tu się wyprawia. Oblizałem usta. Pozostał na nich smak jego śliny.


   Mistrz odpuścił nam popołudniową lekcję twierdząc, że musi coś załatwić, siedzieliśmy więc na tarasie udawaliśmy że coś czytamy. Już piąty raz przebiegałem wzrokiem po tym samym fragmencie. Szkoda, że nie miał sensu. Niesamowicie mnie nęciło, żeby go spytać, co mu strzeliło do łba. Problem jednak w tym, że lepiej było nie zaczynać tego tematu. Na pewno wyszłoby na jaw, że w zasadzie to nie było dla mnie takie złe. Boże, czy ty to kurwa widzisz ? Właśnie przyznałem że całowanie się z chłopakiem wcale nie było odrażające. Spojrzałam na niego zza opasłego tomu o jakiś fraktalach. Od dłuższego czasu nie przewracał strony. Chyba nie tylko ja miałem problem braku koncentracji.
- Pewnie niedługo lunie – stwierdził Neris, przerywając milczenie. Spojrzałem na niego i tak jak się spodziewałem, napotkałem wzrok fioletowych tęczówek.
- I tak było za gorąco – odłożyłem książkę na bok, wzdychając. W głowie cały czas odbijał mi się jego desperacki szept – „tak długo czekałem...”. Co to miało do cholery znaczyć ? Zaczynało się już powoli ściemniać, szybko minął mi czas. – Neris, a właściwie po co nam te rany na rękach ? – spytałem, żeby tylko nie było tak cicho.
- Eh, no właśnie, jeszcze ci nikt nie wyjaśnił… To krąg transmutacyjny. Gdybyś nie miał go na dłoni, musiałbyś za każdą transmutacją rysować go na ziemi, co byłoby dosyć irytujące. – odwinąłem bandaż i spojrzałem na ranę. Jadziła się, ale w sumie nie było tak źle.  Neris przysunął się do mnie także odwinął materiał ze swojej ręki. – Zobacz, mamy wyryte na rękach kręgi manipulacji. Pozwolą nam one na połączeniu cech destrukcji i symbiozy, czyli na manipulowanie materią. Na moim kręgu jest dodatkowy znak oznaczający że mam w sobie więcej z destrukcji – ty masz więcej z symbiozy.  Nikt nie potrafi wytłumaczyć, czym właściwie jest alchemia. Wiadomo tylko, że jest to związane z energią ziemi czy czymś takim. Te kręgi pozwolą nam zmienić energię w co chcemy, istnieje tylko jedna zasada – zasada równowartej wymiany. Żeby coś uzyskać, trzeba poświęcić coś takiej samej wartości.  – popatrzyłem się na niego jak na debila. Zaśmiał się – Jeszcze zrozumiesz.

  Ciemne chmury zachodziły na zachód słońca, tworząc kaskadę szarych i pomarańczowych barw. Woda przybrała granatowy odcień, zwiastując sztorm, a wiatr się wzmógł.  Spędzanie tutaj czasu tak bardzo różniło się od … mojego wymiaru. Nie było imprez. Gier. Internetu. Niczego. Poza tym, byłem z siebie dumny że aż 5 dni wytrzymałem bez fajek. Ale miałem jakiś wybór ?
- Macie tu w ogóle coś takiego jak papierosy ? – mruknąłem, mrużąc oczy przed nagłym podmuchem wiatru. Chłopak położył się na plecach i sięgnął ręką za jeden ze stosów narzędzi ogrodniczych. Po chwili podniósł się z paczką w ręku. – Dopiero teraz mi to pokazujesz ?
- Było spytać – uśmiechnął się wrednie i zapalił jednego, podsuwając mi paczkę.  Rzuciłem się na nią jak idiota. Nie wiem czy wiecie, jak paskudny potrafi był głód nikotynowy. Gdy w końcu do moich płuc wleciał zbawienny dym, odetchnąłem głęboko. Czy kiedykolwiek będzie mi jeszcze dane ujrzeć Tokio ?


   Tej nocy Neris również zniknął.  Tym razem wpadł na parę doniczek i trochę poprzeklinał ale i tak chyba tylko ja się zorientowałem że w ogóle wstał z łóżka. Lało jak z cebra, a ten debil pewnie wyszedł tak, jak stał. Przez niego nie mogłem spać. Zły sam na siebie, warknąłem cicho w poduszkę. Deszcz wystukiwał cichy rytm, a pokój co chwilę rozświetlał jasny błysk. Kręciłem się, nie mogąc pozbyć się irytujących myśli i zakopując się w pościel. Usta Nerisa, papieros, krew. Jego palce na mojej szczęce. Zapach. Ciepły oddech. I znów grzmot. Pierdole, druga nieprzespana noc. Westchnąłem i podsunąłem prawą dłoń do okna, czekając na rozbłysk. Na moment ukazało mi się krwawe kółko z tymi dziwnymi maziakami. Symbioza ? Bardziej zasługiwałem na destrukcje. 

   W gruncie rzeczy byłem tylko zagubionym dzieckiem w świecie dorosłych. Alkohol, imprezy, seks. Zbyt często, zbyt dużo. Uciekanie przed psami, kłótnie z rodzicami, a to wszystko pod idealną przykrywką dobrej, bogatej rodziny.  Dewiza ? „Na pohybel wszystkim”.  Jakoś nigdy specjalnie nie wierzyłem w przeznaczenie, ale może to szansa, żeby wyrwać się z tego całego syfu?  Chciałem tego, od dawna, ale to nie jest takie proste jak myślicie. Jak już się wejdzie w złe towarzystwo, to praktycznie niemożliwe żeby zawrócić. Może jednak nic się nie dzieje ot tak ? Jeszcze nie rozumiałem, po co mam zostać tym całym Alchemikiem ani dlaczego, ale wolałem niczego z góry nie skreślić. Dziwne uczucie – znałem Nerisa 5 dni, a nie chciałem go zawieść. Jakim cudem, z moimi starymi żyłem 17 lat a miałem na nich kompletnie wyjebane ? Nie wiem. Może to przez mały fakcik, że nasze życia zostały złączone wbrew naszej woli szmat czasu temu.  Ale, cóż, jak już wspomniałem, nigdy specjalnie nie wierzyłem w przeznaczenie.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy nastał ranek.


   Neris wrócił w stanie nienaruszonym, w przeciwieństwie do poprzedniej nocy. Nie spytałem ale, cholera, miałem taką ochotę. Podczas śniadania spojrzał na mnie jak na debila, kiedy wpychając sobie łyżkami chrupki kukurydziane do buzi dokładnie się mu przyglądałem, szukając jakiegokolwiek pretekstu do rozmowy o dzisiejszej nocy, zadrapania, siniaka, czegokolwiek. Ale że ja to ja, nic nie znalazłem.  Mistrz wylazł na chwilę ze swojej dziury oświadczając, że po 15 mamy się z nim spotkać na dworze, bo czeka nas pierwsza lekcja alchemii. W zasadzie, nawet się ucieszyłem. Tyle już o tym słyszałem że chciałem w końcu wiedzieć jak to wygląda.  Potem obudziła się Kuroneko, która wpadła do kuchni i wlazła mi na plecy, prosząc żebym pomógł jej posprzątać piętro. Neris pił kawę jednoznacznie dając jej znać, ze nie ma zamiaru się dzisiaj nigdzie ruszać .
- Czyżbyś był obolały ? – spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się, może troszkę wrednie. Chłopak zakrztusił się ciemnym napojem, ale po chwili kaszlu mruknął :
- Tylko trochę zmęczony.  – Kei mistrzem aluzji.


   - Kei, nie podnoś mi sukienki – oburzony głosik Kurneko dobiegł znad mojej głowy, gdy próbowałem nie wciągać do płuc tych tragicznych ilości kurzu. Mała machała miotełką przypominającą lisi ogon w kącie przedpokoju na piętrze, siedząc mi na ramionach. Byłoby pięknie i cudownie, bo Neko odwalała całą robotę a ja tylko ją trzymałem, gdyby nie to, że wszystko co strzepywała leciało na mnie. Nie żebym miał arachnofobie czy coś, ale pająk za koszulką nie jest zbyt miłym doświadczeniem.
- Długo jeszcze ? – jęknąłem, gdy kolejna pajęczyna wplątała się w mój kucyk. Uhg, cofam to. Nie lubię pająków.
- Niee, ale potem jeszcze pokój Nerisa – omiotła wzrokiem sufit i poklepała mnie po głowie na znak, że chce zejść. Westchnąłem tylko i sprowadziłem ja na ziemie. Waży swoje. Moje ramiona cierpią.

   Pokój Nerisa wyglądał tak samo jak wcześniej, może z wyjątkiem ułożenia krzesła z ciuchami i paroma dodatkowymi talerzami. Na wstępie potknąłem się o jego tenisówki, ale „na szczęście” złapałem się za półkę z jakimiś książkami, oczywiście zrzucając wszystkie z nich i lądując twarzą na podłodze.
- Jesteś gorszy niż Neris – Kuroneko przeszła nade mną ostentacyjnie , a ja parskając wstałem, masując obolały nos. – Ogarniemy tylko podłogę i powycieramy kurze. – serio, zachowywała się jak mała pani domu, co było nawet słodkie. Miała taką zawziętą minę. No ale cóż, powiedziałem że pomogę. Podczas gdy Neko zbierała ciuchy i układała buty, ja postanowiłem, że pościele łóżko. Zawsze jakieś zajęcie.
- Trzyma pościel pod łóżkiem jakby co – powiedziała zza jakiejś góry poduszek. Grzecznie i nienagannie wręcz ułożyłem mokrą ( wiedziałem że nie wziął parasola ani czegoś w ten deseń) pościel wraz z poduchą w kostkę i schyliłem się, żeby schować to pod łóżko. Czekaj, zaraz… co ? Tuż obok nogi leżały jakieś kartki. Sięgnąłem po nie i wstałem, mrucząc :
- Neko, gdzie to poło … ? – nie dane było mi skończyć zdania, bo Neko rzuciła się na mnie w szalonym impecie. Upadliśmy na łóżko, a ja przyładowałem głową w ścianę. Zapamiętać – nigdy już nie sprzątać z Kuroneko, to grozi utratą życia.
- DAJ MI TOO – wyciągnęła swoją małą rączkę w kierunku papierów, a ja automatycznie podniosłem je wyżej tak, że za nic nie mogła ich dosięgnąć. Uniosłem jedną brew i spojrzałem na nią pytająco.
- Przecież to zwykłe, zapisane kartki ! – mała wdrapała się na mnie wyżej – Co w nich takiego ?
- Proszę cię, po prostu mi je oddaj ! – z kartek wypadło zdjęcie, a Kuroneko pisnęła przerażona. Miałem lepszy refleks niż ona, więc mimo tego że musiałem przekręcić się na plecy i po nie sięgnąć, byłem od niej szybszy.
- Co my tu mamy … - spojrzałem na fotografie, uśmiechając się wrednie, ale mój wyszczerz szybko zszedł mi z twarzy.  Zdjęcie przedstawiało mnie. Małego, 7 letniego mnie. Szczerzącego swoje uzębienie, a raczej jego braki. W przesłodkim według mojej matki stroju marynarza.
- Prosiłam cię no… - jęknęła, wstając ze mnie – Neris mnie zabije, powiesi mnie za jelita przed domem ! – zaskakujące skąd taka mała dziewczynka znała takie określenia. Ale, nieważne ! Co tu robiło moje zdjęcie ?
- Czy on przypadkiem nie miał mnie zobaczyć po raz pierwszy w życiu jakieś 5 dni temu ?
- To znaczy…. UGH, nie mogę ! Proszę cię, nie mów mu że to widziałeś.
- Dobra, ale..
-NIE POWIEM NIE POWIEEM – Kuroneko zasłoniła sobie uszy rękoma i zamknęła oczy, drąc się na cały dom. Zapomniałem że w gruncie rzeczy była maluchem. Spojrzałem na zdjęcie i wpakowałem je z powrotem między kartki. Tak, to się robi coraz dziwniejsze.

   I oto to mojej magicznej list doszło kolejne pytanie, które z chęcią bym mu zadał, ale nie mogę. Zrobiło się już ich całkiem sporo. Niestety.

poniedziałek, 2 lipca 2012

~Rozdział 5


    - Mówiłem ci, że tu jest nieco inaczej – znów wyszliśmy na gwarny plac, przeciskając się miedzy jakimiś straganami z wełną ( chciałem wierzyć w to,  ze to była wełna, ale nie wiem czy płaty materiału potrafią warczeć). Neris niósł parę pakunków z mięsem i patrzył się na mnie rozbawiony.
- Żartujesz ?! Ten gość miał rogi ! I pierdoloną sierść ! – jakaś staruszka obok mnie spojrzała na mnie srogo. Prychnąłem tylko i dogoniłem go, przeciskając się między wozem z warzywami i stoiskiem sprzedającym różne oleje. Tak, staruszki miały tendencje do patrzenia na mnie z rozczarowaniem i wstrętem. Częściej to drugie.
- To nic takiego, bywa gorzej. Zresztą, Harem po pewnej masakrze w jednej ze świątyń stał się całkiem przyzwoitym Minotaurem – Neris uśmiechnął się, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Spojrzałem na niego jak na idiote.  – Po prostu się przyzwyczaj.
-Wiesz, to nie jest takie proste.
- Wiem – wyszczerzył się, parskając śmiechem i zmrużył oczy, gdy weszliśmy w bardziej oświetloną część placu.


   Kupiliśmy jeszcze jakieś warzywa, a ja zostałem obładowany koszykami. Nie były jakoś specjalnie ciężkie, ale żeby przejść z nimi tymi wąskimi przejściami to było praktycznie niemożliwe. Cały czas się o coś potykałem, a coś jest dobrym określeniem. Parę razy przyładowało mi w brzuch jakieś dziecko biegające za mamą i omal nie wykąpałem się w wielkiej misce z sosem pomidorowym sprzedawanym na uncję. Piękny początek dnia. Miałem dziwne wrażenie, że reszta nie zapowiada się lepiej. W końcu znów przecisnęliśmy się koło znanych mi już stoisk z mapami i jajkami i wypadliśmy na tą samą, brukowaną uliczkę skierowaną ku górze. Dyszałem ciężko, próbując nie upuścić cukinii, a Neris cicho sobie nucił.
- Możesz poczekać ? – krzyknąłem za nim, a on obrócił się, wzdychając. Podszedł do mnie i wziął jeden z pakunków.
- Sierota z ciebie.
- CO PROSZĘ ?! – gdyby nie te warzywa to, przysięgam, chyba bym go zdzielił, co zapatrywało się jako całkiem niebezpieczne podejście biorąc pod uwagę jego rozmiary, ale raz się żyje.  Zaśmiał się i poczochrał mi włosy. O, i jeszcze sobie grabi.
- Jesteś słodki kiedy się tak wściekasz. – spojrzałem na niego morderczym wzrokiem.
- Nie jestem słodki.
- No tak tak, jesteś groźny. Chodź już. – zmarszczył nos a ja warknąłem cicho, ale gdzieś tam w głębi mej ciemnej, wrednej duszy zaśmiałem się cicho. Chyba trafił mi się niezły partner. Tak myślę.

   Gdy wróciliśmy, mistrz czekał na nas przy stole kuchennym, popijając kawę. Kuroneko nie było widać, zapewne chwilowo.  Wtachaliśmy zakupy do spiżarni i walnęliśmy się na krzesła. Było cholernie gorąco. Zaczynałem żałować, że ubrałem długie spodnie.
- Neris, możesz mi wyjaśnić co masz na policzku ? – spytał sensei, nawet nie patrząc się na nas. Zanurzył wargi w kawie i upił łyk czarnego napoju, przymykając oczy. Spojrzałem na chłopaka. Przełknął ślinę i poruszył się niespokojnie. Mistrz miał w sobie coś takiego, co po prostu wymuszało posłuszeństwo. Wiecie, coś jak facet ze spluwą. Ciężko takim odmówić.
- Nic takiego, mały wypadek przy śniadaniu – spojrzał na mnie z jasnym przesłaniem „siedź cicho”. Przytaknąłem. Mistrz nie odpowiedział, ale postawił filiżankę na stole. Zrobiło się dziwnie cicho.
- Za chwilę pójdziemy w pewne miejsce. Chce żebyście się zachowywali jak przystało na moich uczniów. Czy to jasne ? – wzdrygnąłem się. Był tak poważny, że aż można było dostrzec nikłą, ciemnawą mgiełkę cichej groźby. Co jak co, ale sensei był trochę … dziwny. Można powiedzieć, pokręcony. Siedział cały czas w swoim biurze, albo doglądał roślin, które znajdowały się w tym domu chyba w setkach. Już się nauczyłem żeby do nich nie podchodzić, kiedy jedna z nich prawie wgryzła mi się w łydkę. Mimo tego, był dosyć sympatyczny. – Idźcie się umyć, a potem tutaj zejdźcie. No już, na co czekacie ?
Neris spojrzał na mnie i złapał mój nadgarstek, podrywając do góry i ciągnąć mnie w kierunku schodów. Przyłożył sobie palec do warg. Gdy drzwi do łazienki się za nami zamknęły, wyszeptałem.
- O co chodzi ?
- Dlaczego szepczesz ? Myślę że zaciągnie nas dzisiaj na Ceremonie – westchnął, opierając się o drzwi. – Zaczyna się.
- … To tak wiele wyjaśnia – prychnąłem sarkastycznie. Neris spojrzał na mnie. Jego dzikie tęczówki wwiercały się we mnie, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko odwrócić wzrok. Przez krótka chwilę czułem się jak niewinne jagnię gonione przez wilka. Głodnego wilka.
- Coś w stylu chrztu. Sam zobaczysz. Bez tego nie możemy zacząć uczyć się używania alchemii.  - wstał  i jednym ruchem zdjął koszulkę. Przeciągnął się, a mięsnie pod jego skórą się napięły. Dlaczego moje policzki podejrzanie zapiekły ?
- C-co ty robisz ? – wydukałem, odwracając wzrok. To było silniejsze ode mnie, wiem, że chętnie poczytałybyście barwny opis o jego niezłym ciału, ale wybaczcie.
- Przecież mieliśmy się wykąpać.
- No ale nie razem nie ? – poczułem dziwną ulgę, kiedy jego zwyczajny uśmiech wrócił na twarz.
- Zachowujesz się jak licealistka – zaśmiał się i odpiął pasek od spodni. Parsknąłem tylko.


   Zeszliśmy na dół, a mistrz już czekał przy drzwiach. Ponaglił nas gestem i wyszedł pierwszy, a my spojrzeliśmy na siebie. Mistrz zamknął drzwi na klucz i udał się w prawo, oglądając się za siebie czy idziemy.
- Em, mistrzu, czy Kuroneko nie ma w środku… ? – spytałem, spoglądając na drzwi.
- Właśnie dlatego je zamykam. – odparł, jakby to było dosyć oczywiste, chociaż w sumie było. Ta mała bestia pewnie poszłaby za nami a myślę, że to nie byłby najlepszy z jej pomysłów. Spodziewałem się raczej jakiegoś rytualnego zabijania bobrów niż miłej rozmowy. Neris parsknął śmiechem, po chwili wydukał coś w stylu „przepraszam”.  Ruszyliśmy w górę, mijając tą już osławioną fontannę i idąc bardziej w lewo. Serio, nie wiem jak mieszkańcy się tu nie gubią. To miasto było o wiele gorsze niż Tokio.

   Po jakiś 20 minutach dotarliśmy na przedmieścia, przynajmniej tak mi się wydawało. Neris zrobił się dziwnie spięty, gdy podeszliśmy do jednego z domów. Szczerze, nie wyglądało to zachęcająco. Przed nami przebiegło coś koto podobnego, uliczka była ciemna i dosyć mroczna. Drzwi były potężne, wykonane z jakiegoś ciemnego drewna. Nie było żadnych ozdób, żadnych kwiatków, nic. Tylko skała i drewno. Wyglądało to tak dziwnie na tle tego całego, kolorowego miasta.
Mistrz spojrzał na nas i wszedł pierwszy, nie pukając. Za nim posunęliśmy się my. W środku było mało przytulnie. Bordowe ściany stapiały się wręcz z ciemnymi meblami, tu także nie było nawet wazonu. Pachniało tu piżmem, ciężkim aromatem kadzideł. Mistrz przywitał się ze starcem w kimonie. Miał długą, dosłownie biała brodę i pomarszczoną twarz. Rozmawiali cicho, w końcu starzec podszedł do nas z cieniem uśmiechu na twarzy .
- Witajcie w Domie Alchemii. W pokoju obok macie wszystko przygotowane. Neris, zajmij się nim. – ukłonił się lekko, gestem ręki wskazując pokój na lewo od nas. Także się pokłoniliśmy . Neris westchnął i spojrzał na mnie.
- O co tu chodzi ? – spytałem, rozglądając się po pomieszczeniu. Pokój wiele nie różnił się od poprzedniego z wyjątkiem maty po środku i małego stoliczku z miskami i ubraniami.
- Zaraz odbędzie się tak zwane initiationis ceremonias alchimiae. Pójdę pierwszy, nie martw się,  to aż tak nie boli.  – tak, to mnie uspokoiło, naprawdę.
- Umiesz dobierać słowa, nie powiem że nie.
- Chodź tu, musimy się pomazać –usiadł po turecku na macie, to samo zrobiłem ja. Neris miał wybitną zdolność ograniczenia zbędnych słów. Wziął jeden z pędzli wetkniętych w miski i przysunął się, robiąc mi krechę wzdłuż nosa. Wzdrygnąłem się czując zimną farbę na twarzy. Pędzel łaskotał lekko, a Neris ze skupieniem nabrał więcej mazi. Zapewne te przygotowania miały nas zbliżyć jako przyszłych partnerów. Zrobił jeszcze dwie kreski wychodzące z oczu wzdłuż policzków i zmienił pędzel, tym razem biorąc niebieska farbę. Miał lekko rozchylone usta, a jego długie, czarne włosy leżały gładko na jego ramionach. Tym razem pędzel namalował dwa trójkąty przypominające kły na moich skroniach. Potem czerwoną farbą zostały zrobione 4 pionowe krechy na moich policzkach. Neris przytaknął  i podał mi pędzel.
- Teraz ty.
Ja nie poradziłem sobie tak majestatycznie jak on no ale co poradzić, z plastyki miałem C.  W końcu po PARU małych poprawkach narzuciliśmy na siebie cos na kształt szat świątynnych i wyszliśmy z pomieszczenia. Naszym oczom ukazał się wielki pomnik. Przedstawiał chyba człowieka ( tu niczego nie można być pewnym) z wielką księgą, a pod jego stopami kłębiły się jakieś dziwne stwory. Mężczyzna wyraźnie nimi władał, miał pewną pozę i surowy wzrok. Mała wnęka w suficie sprawiała, że był oświetlony przez południowe słońce. Pod pomnikiem klęczał starzec, przed sobą miał dwie maty. Mistrz stał na uboczu, przypatrując się nam. Spojrzałem niepewnie na Nerisa, który uśmiechnął się zachęcająco i ruszył ku starcowi. Pomieszczenie przypominało coś na kształt świątyni. Nie przypatrywałem się zbyt dokładnie. Uklękliśmy na matach, a facet zapalił dwa kadzidła. W końcu zaczął coś mówić, nie jestem pewien, ale chyba była to łacina. Nie rozumiałem ani słowa. W końcu jednak chwycił dłoń Nerisa, a w drugą rękę sztylet. Przyłożył go do jego skóry i powoli zaczął wyrzynać jakieś kółko. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na mistrza, który przypatrywał się temu w milczeniu. Potem przeniosłem wzrok na Nerisa, który zmarszczył brwi i bez słowa znosił ból .Starzec skończył swoją robotę, a na ręce chłopaka powstało dziwne kółko z napisami i kreskami. Ukłonił się.
Na początku nie było tak źle. Coś jak skaleczenie w kuchni, jednak potem nóż zaczął wchodzić coraz głębiej. Moja ręka aż pulsowała od bólu, jednak starałem się zachować spokój tak jak Neris. To nie było zbyt proste. Nici bólu przenikały moją głowę a ja czułem, jakbym siedział tam wieczność. Starzec miał widocznie jakieś małe problemy, bo mruczał coś niewyraźnie, znęcając się nad niesamowicie piekącą już i najbardziej wymęczoną częścią przy kostkach. Zagryzłem wargę. W końcu ostrze oderwało się od ran. Wstrzymałem oddech i patrzyłem, jak starzec odkłada sztylet na kolorowy materiał. Czułem, jak po ręce ścieka mi krew. Ból otworzył mój umysł. Miałem wrażenie, jakby moje źrenice się zmniejszyły. Wszechogarniający zapach piżma sprawił, że zaczęło kręcić mi się w głowie.
- Witajcie, alchemicy – starzec ukłonił się i wstał. – Od dzisiaj macie obowiązek podążać ścieżką Alchemii. Ścieżką bolesną, trudną i bezlitosną. – przełknąłem ślinę. Umiał zachęcać. – Idźcie w pokoju, młodzi Alchemicy.
Neris wstał, a ja tuż za nim. Po raz pierwszy spojrzałem na swoją prawą rękę – znak był identyczny jak ten jego. No cóż, trochę bardziej rozbabrany, ale jednak. Zamrugałem, próbując pozbyć się plamek. To miejsce dziwnie na mnie działało.

   Wtedy zdałem sobie sprawę, że w to, w co zostałem wplątany, to nie zabawa.


   Gdy wracaliśmy, atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. Mistrz rozmawiał z nami luźno, a Neris nie marszczył już tak brwi. Na odchodnym dostaliśmy po bandażu, żeby zatamować krwawienie. Bolało jak cholera. Poza tym, zeszło ze mnie trochę krwi. Gdy doszliśmy do domu, miałem problemy z chodzeniem, a bandaż przeciekał. Mistrz się gdzieś ulotnił, a ja zostałem sam z Nerisem. Weszliśmy do kuchni, ja się raczej wtoczyłem. Neris podszedł i objął mnie w pasie, a moje serce podeszło do gardła.
-Chodź, zatamuje to.
- Nie musisz się wy…
-Ty mi pomogłeś, ja tobie tez pomogę – spojrzał na mnie surowo i usadowił na blacie dokładnie tam, gdzie dzisiaj siedział i on. Jego ręce zjechały gładko z moich boków i sięgnęły do apteczki, której nadal nikt nie schował. Delikatnie ujął moją dłoń i odwinął stary bandaż. Syknąłem cicho.  Neris przetarł ranę, a ja skrzywiłem się, jednak po chwili męczarni opatrunek był gotowy. Poradził sobie wprawnie, jakby robił to wiele razy. Po chwili oparł ręce po moich bokach i spojrzał mi w oczy. Moje dyndające nad podłogą nogi raz po raz uderzały w jego kolana. Spojrzałem na niego pytająco a ten westchnął, odwracając wzrok. Ujął moją dłoń i przyłożył wargi do skóry powyżej bandażu. Delikatnie pocałował, zostawiając ciepłe, mokre uczucie. Zadrżałem i cofnąłem dłoń.
- Co ty robisz ? – moje policzki zapiekły nieznośnie, gdy spojrzał na mnie udręczonym wzrokiem. Nic nie powiedział, po prostu patrzył się tak na mnie, z lekko rozchylonymi wargami i śladem rumieńca na polikach.  O co chodzi ? Dlaczego mam wrażenie jakby cierpiał ? I to długo ? – Neris ?
Chłopak przysunął się gwałtownie, a ja nawet nie zdążyłem zareagować. W jednej chwili poczułem jego ciepły oddech na  ustach, tak samo jak jego dłonie obejmujące moją twarz. Oddychał ciężko i zetknął się ze mną czołem. Mimowolnie chciałem się odsunąć, ale uścisk mi nie pozwalał. Jego ręce były cieple, może nawet trochę za bardzo. Po raz pierwszy tak mocno owiał mnie jego zapach – był ciężki, słodki. Zamarłem, czekając na jego ruch. Jakikolwiek.
- Kei … - wyszeptał. 


***
Także tego, wakacje, dużo czasu, gomene za brak notek, zła Kuro :< Będą częściej, o wiele. Dziękuje za komnetarze again, dzięki wam chce mi sie pisać <3