- Mówiłem ci, że tu
jest nieco inaczej – znów wyszliśmy na gwarny plac, przeciskając się miedzy
jakimiś straganami z wełną ( chciałem wierzyć w to, ze to była wełna, ale nie wiem czy płaty
materiału potrafią warczeć). Neris niósł parę pakunków z mięsem i patrzył się
na mnie rozbawiony.
- Żartujesz ?! Ten gość miał rogi ! I pierdoloną sierść ! –
jakaś staruszka obok mnie spojrzała na mnie srogo. Prychnąłem tylko i dogoniłem
go, przeciskając się między wozem z warzywami i stoiskiem sprzedającym różne
oleje. Tak, staruszki miały tendencje do patrzenia na mnie z rozczarowaniem i
wstrętem. Częściej to drugie.
- To nic takiego, bywa gorzej. Zresztą, Harem po pewnej
masakrze w jednej ze świątyń stał się całkiem przyzwoitym Minotaurem – Neris
uśmiechnął się, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Spojrzałem na
niego jak na idiote. – Po prostu się
przyzwyczaj.
-Wiesz, to nie jest takie proste.
- Wiem – wyszczerzył się, parskając śmiechem i zmrużył oczy,
gdy weszliśmy w bardziej oświetloną część placu.
Kupiliśmy jeszcze jakieś warzywa, a ja zostałem obładowany
koszykami. Nie były jakoś specjalnie ciężkie, ale żeby przejść z nimi tymi
wąskimi przejściami to było praktycznie niemożliwe. Cały czas się o coś
potykałem, a coś jest dobrym określeniem. Parę razy przyładowało mi w brzuch
jakieś dziecko biegające za mamą i omal nie wykąpałem się w wielkiej misce z
sosem pomidorowym sprzedawanym na uncję. Piękny początek dnia. Miałem dziwne
wrażenie, że reszta nie zapowiada się lepiej. W końcu znów przecisnęliśmy się
koło znanych mi już stoisk z mapami i jajkami i wypadliśmy na tą samą,
brukowaną uliczkę skierowaną ku górze. Dyszałem ciężko, próbując nie upuścić cukinii,
a Neris cicho sobie nucił.
- Możesz poczekać ? – krzyknąłem za nim, a on obrócił się,
wzdychając. Podszedł do mnie i wziął jeden z pakunków.
- Sierota z ciebie.
- CO PROSZĘ ?! – gdyby nie te warzywa to, przysięgam, chyba
bym go zdzielił, co zapatrywało się jako całkiem niebezpieczne podejście biorąc
pod uwagę jego rozmiary, ale raz się żyje. Zaśmiał się i poczochrał mi włosy. O, i
jeszcze sobie grabi.
- Jesteś słodki kiedy się tak wściekasz. – spojrzałem na
niego morderczym wzrokiem.
- Nie jestem słodki.
- No tak tak, jesteś groźny. Chodź już. – zmarszczył nos a
ja warknąłem cicho, ale gdzieś tam w głębi mej ciemnej, wrednej duszy zaśmiałem
się cicho. Chyba trafił mi się niezły partner. Tak myślę.
Gdy wróciliśmy, mistrz czekał na nas przy stole kuchennym,
popijając kawę. Kuroneko nie było widać, zapewne chwilowo. Wtachaliśmy zakupy do spiżarni i walnęliśmy
się na krzesła. Było cholernie gorąco. Zaczynałem żałować, że ubrałem długie
spodnie.
- Neris, możesz mi wyjaśnić co masz na policzku ? – spytał
sensei, nawet nie patrząc się na nas. Zanurzył wargi w kawie i upił łyk
czarnego napoju, przymykając oczy. Spojrzałem na chłopaka. Przełknął ślinę i
poruszył się niespokojnie. Mistrz miał w sobie coś takiego, co po prostu
wymuszało posłuszeństwo. Wiecie, coś jak facet ze spluwą. Ciężko takim odmówić.
- Nic takiego, mały wypadek przy śniadaniu – spojrzał na
mnie z jasnym przesłaniem „siedź cicho”. Przytaknąłem. Mistrz nie odpowiedział,
ale postawił filiżankę na stole. Zrobiło się dziwnie cicho.
- Za chwilę pójdziemy w pewne miejsce. Chce żebyście się
zachowywali jak przystało na moich uczniów. Czy to jasne ? – wzdrygnąłem się.
Był tak poważny, że aż można było dostrzec nikłą, ciemnawą mgiełkę cichej
groźby. Co jak co, ale sensei był trochę … dziwny. Można powiedzieć, pokręcony.
Siedział cały czas w swoim biurze, albo doglądał roślin, które znajdowały się w
tym domu chyba w setkach. Już się nauczyłem żeby do nich nie podchodzić, kiedy
jedna z nich prawie wgryzła mi się w łydkę. Mimo tego, był dosyć sympatyczny. –
Idźcie się umyć, a potem tutaj zejdźcie. No już, na co czekacie ?
Neris spojrzał na mnie i złapał mój nadgarstek, podrywając
do góry i ciągnąć mnie w kierunku schodów. Przyłożył sobie palec do warg. Gdy
drzwi do łazienki się za nami zamknęły, wyszeptałem.
- O co chodzi ?
- Dlaczego szepczesz ? Myślę że zaciągnie nas dzisiaj na
Ceremonie – westchnął, opierając się o drzwi. – Zaczyna się.
- … To tak wiele wyjaśnia – prychnąłem sarkastycznie. Neris
spojrzał na mnie. Jego dzikie tęczówki wwiercały się we mnie, a ja nie mogłem
zrobić nic innego, jak tylko odwrócić wzrok. Przez krótka chwilę czułem się jak
niewinne jagnię gonione przez wilka. Głodnego wilka.
- Coś w stylu chrztu. Sam zobaczysz. Bez tego nie możemy zacząć
uczyć się używania alchemii. -
wstał i jednym ruchem zdjął koszulkę. Przeciągnął
się, a mięsnie pod jego skórą się napięły. Dlaczego moje policzki podejrzanie
zapiekły ?
- C-co ty robisz ? – wydukałem, odwracając wzrok. To było
silniejsze ode mnie, wiem, że chętnie poczytałybyście barwny opis o jego
niezłym ciału, ale wybaczcie.
- Przecież mieliśmy się wykąpać.
- No ale nie razem nie ? – poczułem dziwną ulgę, kiedy jego
zwyczajny uśmiech wrócił na twarz.
- Zachowujesz się jak licealistka – zaśmiał się i odpiął
pasek od spodni. Parsknąłem tylko.
Zeszliśmy na dół, a mistrz już czekał przy drzwiach.
Ponaglił nas gestem i wyszedł pierwszy, a my spojrzeliśmy na siebie. Mistrz
zamknął drzwi na klucz i udał się w prawo, oglądając się za siebie czy idziemy.
- Em, mistrzu, czy Kuroneko nie ma w środku… ? – spytałem,
spoglądając na drzwi.
- Właśnie dlatego je zamykam. – odparł, jakby to było dosyć
oczywiste, chociaż w sumie było. Ta mała bestia pewnie poszłaby za nami a
myślę, że to nie byłby najlepszy z jej pomysłów. Spodziewałem się raczej
jakiegoś rytualnego zabijania bobrów niż miłej rozmowy. Neris parsknął śmiechem,
po chwili wydukał coś w stylu „przepraszam”.
Ruszyliśmy w górę, mijając tą już osławioną fontannę i idąc bardziej w
lewo. Serio, nie wiem jak mieszkańcy się tu nie gubią. To miasto było o wiele
gorsze niż Tokio.
Po jakiś 20 minutach dotarliśmy na przedmieścia, przynajmniej
tak mi się wydawało. Neris zrobił się dziwnie spięty, gdy podeszliśmy do
jednego z domów. Szczerze, nie wyglądało to zachęcająco. Przed nami przebiegło
coś koto podobnego, uliczka była ciemna i dosyć mroczna. Drzwi były potężne,
wykonane z jakiegoś ciemnego drewna. Nie było żadnych ozdób, żadnych kwiatków, nic.
Tylko skała i drewno. Wyglądało to tak dziwnie na tle tego całego, kolorowego
miasta.
Mistrz spojrzał na nas i wszedł pierwszy, nie pukając. Za
nim posunęliśmy się my. W środku było mało przytulnie. Bordowe ściany stapiały
się wręcz z ciemnymi meblami, tu także nie było nawet wazonu. Pachniało tu
piżmem, ciężkim aromatem kadzideł. Mistrz przywitał się ze starcem w kimonie.
Miał długą, dosłownie biała brodę i pomarszczoną twarz. Rozmawiali cicho, w
końcu starzec podszedł do nas z cieniem uśmiechu na twarzy .
- Witajcie w Domie Alchemii. W pokoju obok macie wszystko
przygotowane. Neris, zajmij się nim. – ukłonił się lekko, gestem ręki wskazując
pokój na lewo od nas. Także się pokłoniliśmy . Neris westchnął i spojrzał na
mnie.
- O co tu chodzi ? – spytałem, rozglądając się po pomieszczeniu.
Pokój wiele nie różnił się od poprzedniego z wyjątkiem maty po środku i małego
stoliczku z miskami i ubraniami.
- Zaraz odbędzie się tak zwane initiationis ceremonias
alchimiae. Pójdę pierwszy, nie martw się, to aż tak nie boli. – tak, to mnie uspokoiło, naprawdę.
- Umiesz dobierać słowa, nie powiem że nie.
- Chodź tu, musimy się pomazać –usiadł po turecku na macie,
to samo zrobiłem ja. Neris miał wybitną zdolność ograniczenia zbędnych słów. Wziął
jeden z pędzli wetkniętych w miski i przysunął się, robiąc mi krechę wzdłuż
nosa. Wzdrygnąłem się czując zimną farbę na twarzy. Pędzel łaskotał lekko, a
Neris ze skupieniem nabrał więcej mazi. Zapewne te przygotowania miały nas
zbliżyć jako przyszłych partnerów. Zrobił jeszcze dwie kreski wychodzące z oczu
wzdłuż policzków i zmienił pędzel, tym razem biorąc niebieska farbę. Miał lekko
rozchylone usta, a jego długie, czarne włosy leżały gładko na jego ramionach. Tym
razem pędzel namalował dwa trójkąty przypominające kły na moich skroniach.
Potem czerwoną farbą zostały zrobione 4 pionowe krechy na moich policzkach.
Neris przytaknął i podał mi pędzel.
- Teraz ty.
Ja nie poradziłem sobie tak majestatycznie jak on no ale co
poradzić, z plastyki miałem C. W końcu
po PARU małych poprawkach narzuciliśmy na siebie cos na kształt szat
świątynnych i wyszliśmy z pomieszczenia. Naszym oczom ukazał się wielki pomnik.
Przedstawiał chyba człowieka ( tu niczego nie można być pewnym) z wielką
księgą, a pod jego stopami kłębiły się jakieś dziwne stwory. Mężczyzna wyraźnie
nimi władał, miał pewną pozę i surowy wzrok. Mała wnęka w suficie sprawiała, że
był oświetlony przez południowe słońce. Pod pomnikiem klęczał starzec, przed
sobą miał dwie maty. Mistrz stał na uboczu, przypatrując się nam. Spojrzałem
niepewnie na Nerisa, który uśmiechnął się zachęcająco i ruszył ku starcowi. Pomieszczenie
przypominało coś na kształt świątyni. Nie przypatrywałem się zbyt dokładnie.
Uklękliśmy na matach, a facet zapalił dwa kadzidła. W końcu zaczął coś mówić,
nie jestem pewien, ale chyba była to łacina. Nie rozumiałem ani słowa. W końcu
jednak chwycił dłoń Nerisa, a w drugą rękę sztylet. Przyłożył go do jego skóry
i powoli zaczął wyrzynać jakieś kółko. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na mistrza,
który przypatrywał się temu w milczeniu. Potem przeniosłem wzrok na Nerisa,
który zmarszczył brwi i bez słowa znosił ból .Starzec skończył swoją robotę, a
na ręce chłopaka powstało dziwne kółko z napisami i kreskami. Ukłonił się.
Na początku nie było tak źle. Coś jak skaleczenie w kuchni,
jednak potem nóż zaczął wchodzić coraz głębiej. Moja ręka aż pulsowała od bólu,
jednak starałem się zachować spokój tak jak Neris. To nie było zbyt proste. Nici
bólu przenikały moją głowę a ja czułem, jakbym siedział tam wieczność. Starzec
miał widocznie jakieś małe problemy, bo mruczał coś niewyraźnie, znęcając się
nad niesamowicie piekącą już i najbardziej wymęczoną częścią przy kostkach.
Zagryzłem wargę. W końcu ostrze oderwało się od ran. Wstrzymałem oddech i
patrzyłem, jak starzec odkłada sztylet na kolorowy materiał. Czułem, jak po
ręce ścieka mi krew. Ból otworzył mój umysł. Miałem wrażenie, jakby moje
źrenice się zmniejszyły. Wszechogarniający zapach piżma sprawił, że zaczęło kręcić
mi się w głowie.
- Witajcie, alchemicy – starzec ukłonił się i wstał. – Od
dzisiaj macie obowiązek podążać ścieżką Alchemii. Ścieżką bolesną, trudną i
bezlitosną. – przełknąłem ślinę. Umiał zachęcać. – Idźcie w pokoju, młodzi
Alchemicy.
Neris wstał, a ja tuż za nim. Po raz pierwszy spojrzałem na
swoją prawą rękę – znak był identyczny jak ten jego. No cóż, trochę bardziej
rozbabrany, ale jednak. Zamrugałem, próbując pozbyć się plamek. To miejsce
dziwnie na mnie działało.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że w to, w co zostałem wplątany,
to nie zabawa.
Gdy wracaliśmy, atmosfera zdecydowanie się rozluźniła.
Mistrz rozmawiał z nami luźno, a Neris nie marszczył już tak brwi. Na odchodnym
dostaliśmy po bandażu, żeby zatamować krwawienie. Bolało jak cholera. Poza tym,
zeszło ze mnie trochę krwi. Gdy doszliśmy do domu, miałem problemy z chodzeniem,
a bandaż przeciekał. Mistrz się gdzieś ulotnił, a ja zostałem sam z Nerisem. Weszliśmy
do kuchni, ja się raczej wtoczyłem. Neris podszedł i objął mnie w pasie, a moje
serce podeszło do gardła.
-Chodź, zatamuje to.
- Nie musisz się wy…
-Ty mi pomogłeś, ja tobie tez pomogę – spojrzał na mnie
surowo i usadowił na blacie dokładnie tam, gdzie dzisiaj siedział i on. Jego
ręce zjechały gładko z moich boków i sięgnęły do apteczki, której nadal nikt
nie schował. Delikatnie ujął moją dłoń i odwinął stary bandaż. Syknąłem cicho. Neris przetarł ranę, a ja skrzywiłem się,
jednak po chwili męczarni opatrunek był gotowy. Poradził sobie wprawnie, jakby
robił to wiele razy. Po chwili oparł ręce po moich bokach i spojrzał mi w oczy.
Moje dyndające nad podłogą nogi raz po raz uderzały w jego kolana. Spojrzałem
na niego pytająco a ten westchnął, odwracając wzrok. Ujął moją dłoń i przyłożył
wargi do skóry powyżej bandażu. Delikatnie pocałował, zostawiając ciepłe, mokre
uczucie. Zadrżałem i cofnąłem dłoń.
- Co ty robisz ? – moje policzki zapiekły nieznośnie, gdy
spojrzał na mnie udręczonym wzrokiem. Nic nie powiedział, po prostu patrzył się
tak na mnie, z lekko rozchylonymi wargami i śladem rumieńca na polikach. O co chodzi ? Dlaczego mam wrażenie jakby
cierpiał ? I to długo ? – Neris ?
Chłopak przysunął się gwałtownie, a ja nawet nie zdążyłem zareagować.
W jednej chwili poczułem jego ciepły oddech na
ustach, tak samo jak jego dłonie obejmujące moją twarz. Oddychał ciężko
i zetknął się ze mną czołem. Mimowolnie chciałem się odsunąć, ale uścisk mi nie
pozwalał. Jego ręce były cieple, może nawet trochę za bardzo. Po raz pierwszy
tak mocno owiał mnie jego zapach – był ciężki, słodki. Zamarłem, czekając na
jego ruch. Jakikolwiek.
- Kei … - wyszeptał.
***
Także tego, wakacje, dużo czasu, gomene za brak notek, zła Kuro :< Będą częściej, o wiele. Dziękuje za komnetarze again, dzięki wam chce mi sie pisać <3
Słodka notka, a raczej zakończenie. Neris pewnie dłużej nie może ukrywać pożądania.I te teksty pomieszanie wyzwisk, że tak powiem i słodzenia. Cudnie. Niecierpliwie wyczekuje kolejnej notki
OdpowiedzUsuńBoże święty i matko boska, wszyscy aniołowie ... Toż to cudne! *^* Zastanawiam się jak taka skromna osoba, może tak genialnie pisać. Chyba gdzieś już wspominałam, że kocham Twój styl, prawda? Pozatym zakończenie jest urocze :33. Jak człowiek to czyta to od razu się lepiej czuje. *3* Wielbię Cię i życzę WENA :333
OdpowiedzUsuń