wtorek, 3 lipca 2012

~Rozdział 6


Kuroś się postarała i jest nowy rozdział <3 Cieszcie się i zostawcie ślad życia.
***


   Zacisnąłem palce na krawędzi blatu, nie zwracając uwagi na ból ręki. Przymknąłem oczy, w jakiś sposób próbując obronić się przed swoją słabością. Wiedziałem, że z łatwością bym się mu wyrwał, jednak nadal siedziałem na tym durnym stole pozwalając mu szeptać :
- Kei, Kei, Kei …. – jego pełne wargi cały czas kształtowały moje imię. Zostałem obezwładniony jego bliskością. Co się ze mną dzieje ? Gdzie się podziała moja wyuczona obrona przed innymi ? – Tak długo czekałem …
- Czekałeś ? – wydukałem, próbując nie przestać oddychać. Opuszki jego palców błądziły po linii mojej szczęki z dokładnością skalpela chirurgicznego. Robił to delikatnie, jakby bał się mnie dotykać. A może raczej nie mógł się tym nacieszyć. Ruchy jego dłoni ustały, zbliżył się do mnie i musnął lekko moje usta. Poruszyłem się niespokojnie, mimo tego nie obrzydzało mnie to. Nie było obleśne, nachalne. Zrobił to wręcz z czcią. Uśmiechnął się i znów mnie pocałował, tym razem mocniej. Wpił się w moje usta, a ja się nie opierałem. Dobra, przyznaje, całował nieźle. A nawet trochę więcej niż nieźle. Objął wargami moją dolną wargę, pieszcząc ją. Zrobiło mi się gorąco.
- Neris, dlaczego mnie zamknęliście w domu ?! Martwiłam się ! – zamarłem i dosłownie czułem, jak krew odpływa mi z ciała. Głosik Kuroneko rozbrzmiał w sąsiednim pomieszczeniu, a Neris oderwał się ode mnie w panice. Szybko zeskoczyłem z blatu i chwyciłem apteczkę, udając, że pakuję do niej nożyczki i bandaże. Dziewczynka wbiegła do kuchni ale wyhamowała, patrząc się na nas dziwnie. – Co z wami ?
-  Ahaha, nic takiego – Neris zaczął rozmasowywać sobie kark ręką śmiejąc się głupkowato. Czujne oczka Kuroneko przeniosły się na mnie. Cholera, ta mała bestia od razu wiedziała, że cos jest na rzeczy. Zrobiła minę w stylu „I see what you did here” ale tak byłem pewny, że niczego się nie domyślała. No bo, seriously, ja nawet nie ogarniałem co się przed chwilą stało.
- Kei, dlaczego jesteś czerwony ? – podeszła do mnie i stając na palcach, objęła małymi rączkami moje policzki. – Może masz gorączkę ? - chciałbym. To by przynajmniej wyjaśniało moje dzikie zachowanie.
- N-nie, myślę że to przez upał – uśmiechnąłem się do niej ciepło.  Spojrzałem na Nerisa, kiedy Kuroneko znęcała się nam moimi polikami ze śmiechem . Teraz już naprawdę nie rozumiałem co tu się wyprawia. Oblizałem usta. Pozostał na nich smak jego śliny.


   Mistrz odpuścił nam popołudniową lekcję twierdząc, że musi coś załatwić, siedzieliśmy więc na tarasie udawaliśmy że coś czytamy. Już piąty raz przebiegałem wzrokiem po tym samym fragmencie. Szkoda, że nie miał sensu. Niesamowicie mnie nęciło, żeby go spytać, co mu strzeliło do łba. Problem jednak w tym, że lepiej było nie zaczynać tego tematu. Na pewno wyszłoby na jaw, że w zasadzie to nie było dla mnie takie złe. Boże, czy ty to kurwa widzisz ? Właśnie przyznałem że całowanie się z chłopakiem wcale nie było odrażające. Spojrzałam na niego zza opasłego tomu o jakiś fraktalach. Od dłuższego czasu nie przewracał strony. Chyba nie tylko ja miałem problem braku koncentracji.
- Pewnie niedługo lunie – stwierdził Neris, przerywając milczenie. Spojrzałem na niego i tak jak się spodziewałem, napotkałem wzrok fioletowych tęczówek.
- I tak było za gorąco – odłożyłem książkę na bok, wzdychając. W głowie cały czas odbijał mi się jego desperacki szept – „tak długo czekałem...”. Co to miało do cholery znaczyć ? Zaczynało się już powoli ściemniać, szybko minął mi czas. – Neris, a właściwie po co nam te rany na rękach ? – spytałem, żeby tylko nie było tak cicho.
- Eh, no właśnie, jeszcze ci nikt nie wyjaśnił… To krąg transmutacyjny. Gdybyś nie miał go na dłoni, musiałbyś za każdą transmutacją rysować go na ziemi, co byłoby dosyć irytujące. – odwinąłem bandaż i spojrzałem na ranę. Jadziła się, ale w sumie nie było tak źle.  Neris przysunął się do mnie także odwinął materiał ze swojej ręki. – Zobacz, mamy wyryte na rękach kręgi manipulacji. Pozwolą nam one na połączeniu cech destrukcji i symbiozy, czyli na manipulowanie materią. Na moim kręgu jest dodatkowy znak oznaczający że mam w sobie więcej z destrukcji – ty masz więcej z symbiozy.  Nikt nie potrafi wytłumaczyć, czym właściwie jest alchemia. Wiadomo tylko, że jest to związane z energią ziemi czy czymś takim. Te kręgi pozwolą nam zmienić energię w co chcemy, istnieje tylko jedna zasada – zasada równowartej wymiany. Żeby coś uzyskać, trzeba poświęcić coś takiej samej wartości.  – popatrzyłem się na niego jak na debila. Zaśmiał się – Jeszcze zrozumiesz.

  Ciemne chmury zachodziły na zachód słońca, tworząc kaskadę szarych i pomarańczowych barw. Woda przybrała granatowy odcień, zwiastując sztorm, a wiatr się wzmógł.  Spędzanie tutaj czasu tak bardzo różniło się od … mojego wymiaru. Nie było imprez. Gier. Internetu. Niczego. Poza tym, byłem z siebie dumny że aż 5 dni wytrzymałem bez fajek. Ale miałem jakiś wybór ?
- Macie tu w ogóle coś takiego jak papierosy ? – mruknąłem, mrużąc oczy przed nagłym podmuchem wiatru. Chłopak położył się na plecach i sięgnął ręką za jeden ze stosów narzędzi ogrodniczych. Po chwili podniósł się z paczką w ręku. – Dopiero teraz mi to pokazujesz ?
- Było spytać – uśmiechnął się wrednie i zapalił jednego, podsuwając mi paczkę.  Rzuciłem się na nią jak idiota. Nie wiem czy wiecie, jak paskudny potrafi był głód nikotynowy. Gdy w końcu do moich płuc wleciał zbawienny dym, odetchnąłem głęboko. Czy kiedykolwiek będzie mi jeszcze dane ujrzeć Tokio ?


   Tej nocy Neris również zniknął.  Tym razem wpadł na parę doniczek i trochę poprzeklinał ale i tak chyba tylko ja się zorientowałem że w ogóle wstał z łóżka. Lało jak z cebra, a ten debil pewnie wyszedł tak, jak stał. Przez niego nie mogłem spać. Zły sam na siebie, warknąłem cicho w poduszkę. Deszcz wystukiwał cichy rytm, a pokój co chwilę rozświetlał jasny błysk. Kręciłem się, nie mogąc pozbyć się irytujących myśli i zakopując się w pościel. Usta Nerisa, papieros, krew. Jego palce na mojej szczęce. Zapach. Ciepły oddech. I znów grzmot. Pierdole, druga nieprzespana noc. Westchnąłem i podsunąłem prawą dłoń do okna, czekając na rozbłysk. Na moment ukazało mi się krwawe kółko z tymi dziwnymi maziakami. Symbioza ? Bardziej zasługiwałem na destrukcje. 

   W gruncie rzeczy byłem tylko zagubionym dzieckiem w świecie dorosłych. Alkohol, imprezy, seks. Zbyt często, zbyt dużo. Uciekanie przed psami, kłótnie z rodzicami, a to wszystko pod idealną przykrywką dobrej, bogatej rodziny.  Dewiza ? „Na pohybel wszystkim”.  Jakoś nigdy specjalnie nie wierzyłem w przeznaczenie, ale może to szansa, żeby wyrwać się z tego całego syfu?  Chciałem tego, od dawna, ale to nie jest takie proste jak myślicie. Jak już się wejdzie w złe towarzystwo, to praktycznie niemożliwe żeby zawrócić. Może jednak nic się nie dzieje ot tak ? Jeszcze nie rozumiałem, po co mam zostać tym całym Alchemikiem ani dlaczego, ale wolałem niczego z góry nie skreślić. Dziwne uczucie – znałem Nerisa 5 dni, a nie chciałem go zawieść. Jakim cudem, z moimi starymi żyłem 17 lat a miałem na nich kompletnie wyjebane ? Nie wiem. Może to przez mały fakcik, że nasze życia zostały złączone wbrew naszej woli szmat czasu temu.  Ale, cóż, jak już wspomniałem, nigdy specjalnie nie wierzyłem w przeznaczenie.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy nastał ranek.


   Neris wrócił w stanie nienaruszonym, w przeciwieństwie do poprzedniej nocy. Nie spytałem ale, cholera, miałem taką ochotę. Podczas śniadania spojrzał na mnie jak na debila, kiedy wpychając sobie łyżkami chrupki kukurydziane do buzi dokładnie się mu przyglądałem, szukając jakiegokolwiek pretekstu do rozmowy o dzisiejszej nocy, zadrapania, siniaka, czegokolwiek. Ale że ja to ja, nic nie znalazłem.  Mistrz wylazł na chwilę ze swojej dziury oświadczając, że po 15 mamy się z nim spotkać na dworze, bo czeka nas pierwsza lekcja alchemii. W zasadzie, nawet się ucieszyłem. Tyle już o tym słyszałem że chciałem w końcu wiedzieć jak to wygląda.  Potem obudziła się Kuroneko, która wpadła do kuchni i wlazła mi na plecy, prosząc żebym pomógł jej posprzątać piętro. Neris pił kawę jednoznacznie dając jej znać, ze nie ma zamiaru się dzisiaj nigdzie ruszać .
- Czyżbyś był obolały ? – spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się, może troszkę wrednie. Chłopak zakrztusił się ciemnym napojem, ale po chwili kaszlu mruknął :
- Tylko trochę zmęczony.  – Kei mistrzem aluzji.


   - Kei, nie podnoś mi sukienki – oburzony głosik Kurneko dobiegł znad mojej głowy, gdy próbowałem nie wciągać do płuc tych tragicznych ilości kurzu. Mała machała miotełką przypominającą lisi ogon w kącie przedpokoju na piętrze, siedząc mi na ramionach. Byłoby pięknie i cudownie, bo Neko odwalała całą robotę a ja tylko ją trzymałem, gdyby nie to, że wszystko co strzepywała leciało na mnie. Nie żebym miał arachnofobie czy coś, ale pająk za koszulką nie jest zbyt miłym doświadczeniem.
- Długo jeszcze ? – jęknąłem, gdy kolejna pajęczyna wplątała się w mój kucyk. Uhg, cofam to. Nie lubię pająków.
- Niee, ale potem jeszcze pokój Nerisa – omiotła wzrokiem sufit i poklepała mnie po głowie na znak, że chce zejść. Westchnąłem tylko i sprowadziłem ja na ziemie. Waży swoje. Moje ramiona cierpią.

   Pokój Nerisa wyglądał tak samo jak wcześniej, może z wyjątkiem ułożenia krzesła z ciuchami i paroma dodatkowymi talerzami. Na wstępie potknąłem się o jego tenisówki, ale „na szczęście” złapałem się za półkę z jakimiś książkami, oczywiście zrzucając wszystkie z nich i lądując twarzą na podłodze.
- Jesteś gorszy niż Neris – Kuroneko przeszła nade mną ostentacyjnie , a ja parskając wstałem, masując obolały nos. – Ogarniemy tylko podłogę i powycieramy kurze. – serio, zachowywała się jak mała pani domu, co było nawet słodkie. Miała taką zawziętą minę. No ale cóż, powiedziałem że pomogę. Podczas gdy Neko zbierała ciuchy i układała buty, ja postanowiłem, że pościele łóżko. Zawsze jakieś zajęcie.
- Trzyma pościel pod łóżkiem jakby co – powiedziała zza jakiejś góry poduszek. Grzecznie i nienagannie wręcz ułożyłem mokrą ( wiedziałem że nie wziął parasola ani czegoś w ten deseń) pościel wraz z poduchą w kostkę i schyliłem się, żeby schować to pod łóżko. Czekaj, zaraz… co ? Tuż obok nogi leżały jakieś kartki. Sięgnąłem po nie i wstałem, mrucząc :
- Neko, gdzie to poło … ? – nie dane było mi skończyć zdania, bo Neko rzuciła się na mnie w szalonym impecie. Upadliśmy na łóżko, a ja przyładowałem głową w ścianę. Zapamiętać – nigdy już nie sprzątać z Kuroneko, to grozi utratą życia.
- DAJ MI TOO – wyciągnęła swoją małą rączkę w kierunku papierów, a ja automatycznie podniosłem je wyżej tak, że za nic nie mogła ich dosięgnąć. Uniosłem jedną brew i spojrzałem na nią pytająco.
- Przecież to zwykłe, zapisane kartki ! – mała wdrapała się na mnie wyżej – Co w nich takiego ?
- Proszę cię, po prostu mi je oddaj ! – z kartek wypadło zdjęcie, a Kuroneko pisnęła przerażona. Miałem lepszy refleks niż ona, więc mimo tego że musiałem przekręcić się na plecy i po nie sięgnąć, byłem od niej szybszy.
- Co my tu mamy … - spojrzałem na fotografie, uśmiechając się wrednie, ale mój wyszczerz szybko zszedł mi z twarzy.  Zdjęcie przedstawiało mnie. Małego, 7 letniego mnie. Szczerzącego swoje uzębienie, a raczej jego braki. W przesłodkim według mojej matki stroju marynarza.
- Prosiłam cię no… - jęknęła, wstając ze mnie – Neris mnie zabije, powiesi mnie za jelita przed domem ! – zaskakujące skąd taka mała dziewczynka znała takie określenia. Ale, nieważne ! Co tu robiło moje zdjęcie ?
- Czy on przypadkiem nie miał mnie zobaczyć po raz pierwszy w życiu jakieś 5 dni temu ?
- To znaczy…. UGH, nie mogę ! Proszę cię, nie mów mu że to widziałeś.
- Dobra, ale..
-NIE POWIEM NIE POWIEEM – Kuroneko zasłoniła sobie uszy rękoma i zamknęła oczy, drąc się na cały dom. Zapomniałem że w gruncie rzeczy była maluchem. Spojrzałem na zdjęcie i wpakowałem je z powrotem między kartki. Tak, to się robi coraz dziwniejsze.

   I oto to mojej magicznej list doszło kolejne pytanie, które z chęcią bym mu zadał, ale nie mogę. Zrobiło się już ich całkiem sporo. Niestety.

poniedziałek, 2 lipca 2012

~Rozdział 5


    - Mówiłem ci, że tu jest nieco inaczej – znów wyszliśmy na gwarny plac, przeciskając się miedzy jakimiś straganami z wełną ( chciałem wierzyć w to,  ze to była wełna, ale nie wiem czy płaty materiału potrafią warczeć). Neris niósł parę pakunków z mięsem i patrzył się na mnie rozbawiony.
- Żartujesz ?! Ten gość miał rogi ! I pierdoloną sierść ! – jakaś staruszka obok mnie spojrzała na mnie srogo. Prychnąłem tylko i dogoniłem go, przeciskając się między wozem z warzywami i stoiskiem sprzedającym różne oleje. Tak, staruszki miały tendencje do patrzenia na mnie z rozczarowaniem i wstrętem. Częściej to drugie.
- To nic takiego, bywa gorzej. Zresztą, Harem po pewnej masakrze w jednej ze świątyń stał się całkiem przyzwoitym Minotaurem – Neris uśmiechnął się, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Spojrzałem na niego jak na idiote.  – Po prostu się przyzwyczaj.
-Wiesz, to nie jest takie proste.
- Wiem – wyszczerzył się, parskając śmiechem i zmrużył oczy, gdy weszliśmy w bardziej oświetloną część placu.


   Kupiliśmy jeszcze jakieś warzywa, a ja zostałem obładowany koszykami. Nie były jakoś specjalnie ciężkie, ale żeby przejść z nimi tymi wąskimi przejściami to było praktycznie niemożliwe. Cały czas się o coś potykałem, a coś jest dobrym określeniem. Parę razy przyładowało mi w brzuch jakieś dziecko biegające za mamą i omal nie wykąpałem się w wielkiej misce z sosem pomidorowym sprzedawanym na uncję. Piękny początek dnia. Miałem dziwne wrażenie, że reszta nie zapowiada się lepiej. W końcu znów przecisnęliśmy się koło znanych mi już stoisk z mapami i jajkami i wypadliśmy na tą samą, brukowaną uliczkę skierowaną ku górze. Dyszałem ciężko, próbując nie upuścić cukinii, a Neris cicho sobie nucił.
- Możesz poczekać ? – krzyknąłem za nim, a on obrócił się, wzdychając. Podszedł do mnie i wziął jeden z pakunków.
- Sierota z ciebie.
- CO PROSZĘ ?! – gdyby nie te warzywa to, przysięgam, chyba bym go zdzielił, co zapatrywało się jako całkiem niebezpieczne podejście biorąc pod uwagę jego rozmiary, ale raz się żyje.  Zaśmiał się i poczochrał mi włosy. O, i jeszcze sobie grabi.
- Jesteś słodki kiedy się tak wściekasz. – spojrzałem na niego morderczym wzrokiem.
- Nie jestem słodki.
- No tak tak, jesteś groźny. Chodź już. – zmarszczył nos a ja warknąłem cicho, ale gdzieś tam w głębi mej ciemnej, wrednej duszy zaśmiałem się cicho. Chyba trafił mi się niezły partner. Tak myślę.

   Gdy wróciliśmy, mistrz czekał na nas przy stole kuchennym, popijając kawę. Kuroneko nie było widać, zapewne chwilowo.  Wtachaliśmy zakupy do spiżarni i walnęliśmy się na krzesła. Było cholernie gorąco. Zaczynałem żałować, że ubrałem długie spodnie.
- Neris, możesz mi wyjaśnić co masz na policzku ? – spytał sensei, nawet nie patrząc się na nas. Zanurzył wargi w kawie i upił łyk czarnego napoju, przymykając oczy. Spojrzałem na chłopaka. Przełknął ślinę i poruszył się niespokojnie. Mistrz miał w sobie coś takiego, co po prostu wymuszało posłuszeństwo. Wiecie, coś jak facet ze spluwą. Ciężko takim odmówić.
- Nic takiego, mały wypadek przy śniadaniu – spojrzał na mnie z jasnym przesłaniem „siedź cicho”. Przytaknąłem. Mistrz nie odpowiedział, ale postawił filiżankę na stole. Zrobiło się dziwnie cicho.
- Za chwilę pójdziemy w pewne miejsce. Chce żebyście się zachowywali jak przystało na moich uczniów. Czy to jasne ? – wzdrygnąłem się. Był tak poważny, że aż można było dostrzec nikłą, ciemnawą mgiełkę cichej groźby. Co jak co, ale sensei był trochę … dziwny. Można powiedzieć, pokręcony. Siedział cały czas w swoim biurze, albo doglądał roślin, które znajdowały się w tym domu chyba w setkach. Już się nauczyłem żeby do nich nie podchodzić, kiedy jedna z nich prawie wgryzła mi się w łydkę. Mimo tego, był dosyć sympatyczny. – Idźcie się umyć, a potem tutaj zejdźcie. No już, na co czekacie ?
Neris spojrzał na mnie i złapał mój nadgarstek, podrywając do góry i ciągnąć mnie w kierunku schodów. Przyłożył sobie palec do warg. Gdy drzwi do łazienki się za nami zamknęły, wyszeptałem.
- O co chodzi ?
- Dlaczego szepczesz ? Myślę że zaciągnie nas dzisiaj na Ceremonie – westchnął, opierając się o drzwi. – Zaczyna się.
- … To tak wiele wyjaśnia – prychnąłem sarkastycznie. Neris spojrzał na mnie. Jego dzikie tęczówki wwiercały się we mnie, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko odwrócić wzrok. Przez krótka chwilę czułem się jak niewinne jagnię gonione przez wilka. Głodnego wilka.
- Coś w stylu chrztu. Sam zobaczysz. Bez tego nie możemy zacząć uczyć się używania alchemii.  - wstał  i jednym ruchem zdjął koszulkę. Przeciągnął się, a mięsnie pod jego skórą się napięły. Dlaczego moje policzki podejrzanie zapiekły ?
- C-co ty robisz ? – wydukałem, odwracając wzrok. To było silniejsze ode mnie, wiem, że chętnie poczytałybyście barwny opis o jego niezłym ciału, ale wybaczcie.
- Przecież mieliśmy się wykąpać.
- No ale nie razem nie ? – poczułem dziwną ulgę, kiedy jego zwyczajny uśmiech wrócił na twarz.
- Zachowujesz się jak licealistka – zaśmiał się i odpiął pasek od spodni. Parsknąłem tylko.


   Zeszliśmy na dół, a mistrz już czekał przy drzwiach. Ponaglił nas gestem i wyszedł pierwszy, a my spojrzeliśmy na siebie. Mistrz zamknął drzwi na klucz i udał się w prawo, oglądając się za siebie czy idziemy.
- Em, mistrzu, czy Kuroneko nie ma w środku… ? – spytałem, spoglądając na drzwi.
- Właśnie dlatego je zamykam. – odparł, jakby to było dosyć oczywiste, chociaż w sumie było. Ta mała bestia pewnie poszłaby za nami a myślę, że to nie byłby najlepszy z jej pomysłów. Spodziewałem się raczej jakiegoś rytualnego zabijania bobrów niż miłej rozmowy. Neris parsknął śmiechem, po chwili wydukał coś w stylu „przepraszam”.  Ruszyliśmy w górę, mijając tą już osławioną fontannę i idąc bardziej w lewo. Serio, nie wiem jak mieszkańcy się tu nie gubią. To miasto było o wiele gorsze niż Tokio.

   Po jakiś 20 minutach dotarliśmy na przedmieścia, przynajmniej tak mi się wydawało. Neris zrobił się dziwnie spięty, gdy podeszliśmy do jednego z domów. Szczerze, nie wyglądało to zachęcająco. Przed nami przebiegło coś koto podobnego, uliczka była ciemna i dosyć mroczna. Drzwi były potężne, wykonane z jakiegoś ciemnego drewna. Nie było żadnych ozdób, żadnych kwiatków, nic. Tylko skała i drewno. Wyglądało to tak dziwnie na tle tego całego, kolorowego miasta.
Mistrz spojrzał na nas i wszedł pierwszy, nie pukając. Za nim posunęliśmy się my. W środku było mało przytulnie. Bordowe ściany stapiały się wręcz z ciemnymi meblami, tu także nie było nawet wazonu. Pachniało tu piżmem, ciężkim aromatem kadzideł. Mistrz przywitał się ze starcem w kimonie. Miał długą, dosłownie biała brodę i pomarszczoną twarz. Rozmawiali cicho, w końcu starzec podszedł do nas z cieniem uśmiechu na twarzy .
- Witajcie w Domie Alchemii. W pokoju obok macie wszystko przygotowane. Neris, zajmij się nim. – ukłonił się lekko, gestem ręki wskazując pokój na lewo od nas. Także się pokłoniliśmy . Neris westchnął i spojrzał na mnie.
- O co tu chodzi ? – spytałem, rozglądając się po pomieszczeniu. Pokój wiele nie różnił się od poprzedniego z wyjątkiem maty po środku i małego stoliczku z miskami i ubraniami.
- Zaraz odbędzie się tak zwane initiationis ceremonias alchimiae. Pójdę pierwszy, nie martw się,  to aż tak nie boli.  – tak, to mnie uspokoiło, naprawdę.
- Umiesz dobierać słowa, nie powiem że nie.
- Chodź tu, musimy się pomazać –usiadł po turecku na macie, to samo zrobiłem ja. Neris miał wybitną zdolność ograniczenia zbędnych słów. Wziął jeden z pędzli wetkniętych w miski i przysunął się, robiąc mi krechę wzdłuż nosa. Wzdrygnąłem się czując zimną farbę na twarzy. Pędzel łaskotał lekko, a Neris ze skupieniem nabrał więcej mazi. Zapewne te przygotowania miały nas zbliżyć jako przyszłych partnerów. Zrobił jeszcze dwie kreski wychodzące z oczu wzdłuż policzków i zmienił pędzel, tym razem biorąc niebieska farbę. Miał lekko rozchylone usta, a jego długie, czarne włosy leżały gładko na jego ramionach. Tym razem pędzel namalował dwa trójkąty przypominające kły na moich skroniach. Potem czerwoną farbą zostały zrobione 4 pionowe krechy na moich policzkach. Neris przytaknął  i podał mi pędzel.
- Teraz ty.
Ja nie poradziłem sobie tak majestatycznie jak on no ale co poradzić, z plastyki miałem C.  W końcu po PARU małych poprawkach narzuciliśmy na siebie cos na kształt szat świątynnych i wyszliśmy z pomieszczenia. Naszym oczom ukazał się wielki pomnik. Przedstawiał chyba człowieka ( tu niczego nie można być pewnym) z wielką księgą, a pod jego stopami kłębiły się jakieś dziwne stwory. Mężczyzna wyraźnie nimi władał, miał pewną pozę i surowy wzrok. Mała wnęka w suficie sprawiała, że był oświetlony przez południowe słońce. Pod pomnikiem klęczał starzec, przed sobą miał dwie maty. Mistrz stał na uboczu, przypatrując się nam. Spojrzałem niepewnie na Nerisa, który uśmiechnął się zachęcająco i ruszył ku starcowi. Pomieszczenie przypominało coś na kształt świątyni. Nie przypatrywałem się zbyt dokładnie. Uklękliśmy na matach, a facet zapalił dwa kadzidła. W końcu zaczął coś mówić, nie jestem pewien, ale chyba była to łacina. Nie rozumiałem ani słowa. W końcu jednak chwycił dłoń Nerisa, a w drugą rękę sztylet. Przyłożył go do jego skóry i powoli zaczął wyrzynać jakieś kółko. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na mistrza, który przypatrywał się temu w milczeniu. Potem przeniosłem wzrok na Nerisa, który zmarszczył brwi i bez słowa znosił ból .Starzec skończył swoją robotę, a na ręce chłopaka powstało dziwne kółko z napisami i kreskami. Ukłonił się.
Na początku nie było tak źle. Coś jak skaleczenie w kuchni, jednak potem nóż zaczął wchodzić coraz głębiej. Moja ręka aż pulsowała od bólu, jednak starałem się zachować spokój tak jak Neris. To nie było zbyt proste. Nici bólu przenikały moją głowę a ja czułem, jakbym siedział tam wieczność. Starzec miał widocznie jakieś małe problemy, bo mruczał coś niewyraźnie, znęcając się nad niesamowicie piekącą już i najbardziej wymęczoną częścią przy kostkach. Zagryzłem wargę. W końcu ostrze oderwało się od ran. Wstrzymałem oddech i patrzyłem, jak starzec odkłada sztylet na kolorowy materiał. Czułem, jak po ręce ścieka mi krew. Ból otworzył mój umysł. Miałem wrażenie, jakby moje źrenice się zmniejszyły. Wszechogarniający zapach piżma sprawił, że zaczęło kręcić mi się w głowie.
- Witajcie, alchemicy – starzec ukłonił się i wstał. – Od dzisiaj macie obowiązek podążać ścieżką Alchemii. Ścieżką bolesną, trudną i bezlitosną. – przełknąłem ślinę. Umiał zachęcać. – Idźcie w pokoju, młodzi Alchemicy.
Neris wstał, a ja tuż za nim. Po raz pierwszy spojrzałem na swoją prawą rękę – znak był identyczny jak ten jego. No cóż, trochę bardziej rozbabrany, ale jednak. Zamrugałem, próbując pozbyć się plamek. To miejsce dziwnie na mnie działało.

   Wtedy zdałem sobie sprawę, że w to, w co zostałem wplątany, to nie zabawa.


   Gdy wracaliśmy, atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. Mistrz rozmawiał z nami luźno, a Neris nie marszczył już tak brwi. Na odchodnym dostaliśmy po bandażu, żeby zatamować krwawienie. Bolało jak cholera. Poza tym, zeszło ze mnie trochę krwi. Gdy doszliśmy do domu, miałem problemy z chodzeniem, a bandaż przeciekał. Mistrz się gdzieś ulotnił, a ja zostałem sam z Nerisem. Weszliśmy do kuchni, ja się raczej wtoczyłem. Neris podszedł i objął mnie w pasie, a moje serce podeszło do gardła.
-Chodź, zatamuje to.
- Nie musisz się wy…
-Ty mi pomogłeś, ja tobie tez pomogę – spojrzał na mnie surowo i usadowił na blacie dokładnie tam, gdzie dzisiaj siedział i on. Jego ręce zjechały gładko z moich boków i sięgnęły do apteczki, której nadal nikt nie schował. Delikatnie ujął moją dłoń i odwinął stary bandaż. Syknąłem cicho.  Neris przetarł ranę, a ja skrzywiłem się, jednak po chwili męczarni opatrunek był gotowy. Poradził sobie wprawnie, jakby robił to wiele razy. Po chwili oparł ręce po moich bokach i spojrzał mi w oczy. Moje dyndające nad podłogą nogi raz po raz uderzały w jego kolana. Spojrzałem na niego pytająco a ten westchnął, odwracając wzrok. Ujął moją dłoń i przyłożył wargi do skóry powyżej bandażu. Delikatnie pocałował, zostawiając ciepłe, mokre uczucie. Zadrżałem i cofnąłem dłoń.
- Co ty robisz ? – moje policzki zapiekły nieznośnie, gdy spojrzał na mnie udręczonym wzrokiem. Nic nie powiedział, po prostu patrzył się tak na mnie, z lekko rozchylonymi wargami i śladem rumieńca na polikach.  O co chodzi ? Dlaczego mam wrażenie jakby cierpiał ? I to długo ? – Neris ?
Chłopak przysunął się gwałtownie, a ja nawet nie zdążyłem zareagować. W jednej chwili poczułem jego ciepły oddech na  ustach, tak samo jak jego dłonie obejmujące moją twarz. Oddychał ciężko i zetknął się ze mną czołem. Mimowolnie chciałem się odsunąć, ale uścisk mi nie pozwalał. Jego ręce były cieple, może nawet trochę za bardzo. Po raz pierwszy tak mocno owiał mnie jego zapach – był ciężki, słodki. Zamarłem, czekając na jego ruch. Jakikolwiek.
- Kei … - wyszeptał. 


***
Także tego, wakacje, dużo czasu, gomene za brak notek, zła Kuro :< Będą częściej, o wiele. Dziękuje za komnetarze again, dzięki wam chce mi sie pisać <3

sobota, 26 maja 2012

~Rozdział 4


   Uhh, znowu to samo. Zapomniałem zasłonić żaluzje. Nie cierpię kiedy z rana budzi mnie słońce szczególnie, jeśli specjalnie dobrze mi się nie spało. Ano, właśnie. Westchnąłem spojrzałem na Nerisa. Miał lekko rozwarte usta kiedy spał. Nie kręcił się w nocy, ale za to zabierał cały koc. Przymknąłem oczy, chcąc się jeszcze zdrzemnąć, ale nie dane mi było nawet zaśnięcie – Kuroneko wpadła do pokoju, jak szalona bijąc w metalowy garnek jakąś chochlą.
- WSTAWAĆ LENIE – darła się, śmiejąc się dziko. Miała na sobie piżamę – niebieską sukieneczkę w żółte kwiatki. Neris poderwał się do góry  a ja razem z nim, jęcząc z bólu. Co jest … ? Chłopak tak samo zdezorientowany jak ja zamarł, a ja wpadłem na niego, wytrącając go z równowagi. Skończyło się na tym, że leżałem na nim, a Kuroneko zanosiła się śmiechem. Ta mała, wredna bestia zrobiła nam warkoczyka. NA SPÓŁĘ.
- Kuronekoo – jęknąłem, próbując usiąść okrakiem na Nerisie, ale i tak musiałem się pochylać, żeby nie wyrwać sobie jeszcze więcej włosów.
- Jak ja cię dorwę – warknął czarnowłosy, który już się podnosił – razem ze mną, jednak mocniej docisnąłem go do łóżka.
- Najpierw chodź to rozwiąż. Błagam cię, nie ruszaj się – oparłem się rękoma o pościel, próbując coś wymyślić. Okej, niezręcznie. Siedzę na nim i jeszcze nie mogę się ruszyć. Czułem, jak jego klatka piersiowa się unosi. Spojrzałem w jego oczy, które oczywiście próbowały wyłapać mój wzrok. Neris uśmiechnął się, a że ja też nie mogłem się powstrzymać, to zaczęliśmy się śmiać jak debile.
- Dobra, to najpierw zejdź ze mnie, a potem jakoś pójdziemy do łazienki. Proszę cię, przestań się śmiać, hahahaha.


   - Zabiję ją, przysięgam. Ał, uważaj – jakoś tak od 15 minut staliśmy przed lustrem, próbując rozwiązać warkocz. Byliśmy już całkiem blisko, przynajmniej teraz mieliśmy okazję pogadać.
- I co, podoba ci się tu ? – spytał, szarpiąc supeł. Sprawę dodatkowo komplikowało to ,że mam krótsze włosy, dlatego Kuroneko porobiła straszne kołtuny. Fakt że jestem niższy też jakoś specjalnie nie pomógł.
- Jest zupełnie inaczej niż … u mnie.
- Ale aż tak źle nie jest ?
- Nie, jest całkiem spoko.  A co z tobą ? Wychowałeś się tu ?
- Nie, mieszkam tu od jakiś dwóch lat. Można powiedzieć, że moja rodzina miała mnie już dość. – uśmiechnął się słabo, odgarniając wyswobodzony już kosmyk za ucho. Szpiczaste ucho. – Co jest ?
Zaskoczony dotknąłem opuszkami palców ostrego zakończenia, wprawiając Nerisa w śmiech.
- Są strasznie wrażliwe, łaskocze. – parsknąłem śmiechem. Czy jest mnie w stanie coś jeszcze zdziwić ?
- A co z Kuroneko?
- To przybłęda, nie pamięta zbyt wiele. Sensei ją przygarnął, kiedy miała z 3 lata. Niedawno miała 11 urodziny. Ja jestem rok od ciebie starszy.
- 18 ? Fajnie ci, w moim … Em wymiarze mógłbyś już legalnie kupować fajki.
- Haha, to nie ma takich problemów. Już prawiee  … Hm, Kei ? – spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, próbując przekręcił głowę w lewo. Mój kark bolał jak cholera. - Dzisiaj w nocy muszę załatwić parę spraw. Nie mów mistrzowi że wyszedłem, dobrze ?
- Tak, ale…
- Proszę. – powiedział zdecydowanym głosem, patrząc mi się w oczy. Ciarki przeszły mi po plecach. Jego spojrzenie jest wyjątkowo przyszpilające.
- Spoko – uśmiechnąłem się lekko. Po co miałem naciskać ? I tak by mi nie powiedział.
- WOLNI. – chłopak tryumfalnie odsunął się ode mnie.
- A teraz chodź ją wypatroszyć.


   Nie jestem wścibską osobą ale mam ten przykry nawyk, że gdy coś mnie męczy, muszę zaspokoić swoją ciekawość. PO PROSTU MUSZĘ. No cóż, każdy ma jakieś wady.

   Ten dzień minął w zabójczym tempie. Po codziennej nauce geografii z … mojego wymiaru w bibliotece, obiedzie, krótkim sprzątaniu salonu i kolacji, grzecznie pograliśmy w karty i rozeszliśmy się do swoich pokojów. Generalnie, znamy się dopiero od paru dni, więc nie muszę chyba uważać żeby jakoś specjalnie go nie wkurwić. Zupełnie inaczej prezentowała się drugi fakt – mam z nim spędzić najbliższych parę lat mojego życia. … Cóż. Lepiej nie ryzykować. Zawinąłem się w kołdrę mimowolnie wysłuchując kroków Nerisa. Wokół panowała idealna cisza. Było tu tak inaczej. Zero irytującego dźwięku przejeżdżających aut, zero szumu różnych urządzeń.  To jest aż nienaturalne dla moich przyzwyczajonych do hałasu uszu. Skrzypnięcie drzwi zabrzmiało dla mnie jak wystrzał armatni, aż podskoczyłem. Neris cicho stąpał, dosłownie jak kot. Zamknął drzwi i praktycznie bezgłośnie zszedł po schodach. Jego kroki zginęły w ciszy.


   Wstałem jako pierwszy, co się tu jeszcze nie zdarzyło. Tym razem obyło się bez warkoczyka i małej Kuroneko walącej w garnek. Na szczęście. Nie musieliśmy wstawać o określonej godzinie, mistrz wymagał tylko, żebyśmy o 10 byli już po śniadaniu. Skierowałem swoje kroki do łazienki, jednak zatrzymałem się przy drzwiach do pokoju Nerisa. Tak, wiem że znacie tą pokusę. Zacisnąłem rękę na klamce, oczywiście nie wiele się zastanawiając. Drzwi uchyliły się, ukazując lustrzany pokój do mojego z tą różnicą, że było tu o wiele więcej pierdół. Po kątach walały się książki, na krześle leżały rozrzucone ubrania, a niedaleko łóżka stał kubek i miska z łyżką. Co tu dużo mówić, zwyczajny pokój nastolatka. Neris spał w drugą stronę niż ja, głową do drzwi, dlatego widziałem tylko jego długie włosy spływające swobodnie z łóżka. Podszedłem możliwie jak najciszej, kucając. Już podnosiłem rękę, żeby potrzasnąć jego ramię, jednak zatrzymałem się w połowie. Na jego policzku widniała czerwona szrama. Nie była duża, ale nie wyglądała zbyt przyjemnie. Wokół niej powstał mały obrzęk, zabarwiając nieco skórę wokół rany na fioletowo. Sam Neris spał jak zabity, oddychając głęboko. Wyglądał, jakby wrócił z jakiejś wojny. Co jest grane ?
- Neris … - spoliczkowałem go lekko, omijając cięcie. Nic. Ani drgnął. Westchnąłem głośno i dosyć brutalnie szarpnąłem kołdrę, tym samym zostawiając go w samych bokserkach na łóżku. Mruknął coś niewyraźne i przetarł oczy, po chwili jednak zasyczał z bólu, ocierając ranę.
- Która jest godzina ? – wymruczał zachrypniętym głosem. Odwróciłem wzrok, nie patrząc się na jego nieźle wyrzeźbiony brzuch.
- Jakoś tak 9 – ziewnął, i zgarnął włosy na twarz, najwidoczniej próbując schować ranę. – Widziałem to. – popatrzył się na mnie dziwnie, wdychając.
- To nic.
- Spoko, nie mam zamiaru cię wypytywać. – uśmiechnął się z wdzięcznością. To ani trochę nie pomogło mojej ciekawości, wręcz przeciwnie. – Chodź ze mną, chyba nie chcesz, żeby mistrz się zorientował ?

   Poszliśmy do kuchni, jakimś cudem nikogo nie budząc. Neris pokazał mi gdzie jest apteczka, a ja polałem mu to wodą utlenioną i zakleiłem plastrem.
- Oficjalna wersja ? – spytał, siedząc na blacie kuchennym.
- Wygłupiałeś się z nożem ?
- Niech będzie – westchnął, rozmasowując tez nieco spuchniętą prawą rękę. Nie spytam, nie spytam, nie spytam … Spojrzałem na niego i zaśmiałem się, widząc jego głupią minę.
- I z czego się śmiejesz ? – mruknął, po chwili jednak i jego śmiech zabrzmiał w pomieszczeniu. Neris złapał mój nadgarstek i przyciągnął mnie ku sobie. Oparłem się na krawędzi blatu. Za blisko, był zdecydowanie za blisko. Zamarłem, gdy poczułem jego ciepły oddech na policzku.
- Dziękuje – mruknął gardłowo. Myślę, że zdecydowanie mój oddech nie powinien być taki ciężki, nie mówiąc już o dreszczach wzdłuż kręgosłupa.
- N-nie ma za co – odsunąłem się, nie patrząc mu w oczy.


   - Musicie iść na targ – jęknęła Kuroneko, gdy po kopaniu jakiś grządek w ogródku, co według mistrza miało nas „uszlachetniać”, siedzieliśmy w kuchni. – Nie ma z czego zrobić obiadu.
- Idź do mistrza po trochę złota, bo nic już nie mamy.
- … ja ?
- Tak, ty. – warknął, kiwając się na krześle z nogami na stole. Czasami był dla niej szczególnie chłodny – widocznie nie lubił jak go o coś wypytywano, a dziewczynka zamęczała go o ranę na policzku. Może to i lepiej że nie naciskałem ? Westchnęła i zeszła ze swojego stołka, kierując się ku salonowi, gdzie mistrz coś czytał. Sensei miał do nas dystans – twierdził, że nie będzie wtrącał się do naszego życia, dopóki coś nie przeskrobiemy. Zdrowe podejście, nie powiem że nie. Zmierzyłem Nerisa wzrokiem, zastanawiając się nad tą dziwną sytuacją z rana. Nie za bardzo myślałem, co on chciał osiągnąć – na Boga, przecież on mnie prawie pocałował. Czy ma skłonności do chłopców ? Tak Kei, jak ty już na kogoś trafisz … Nasze spojrzenia się spotkały. Chłopak już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale do kuchni weszła Kuroneko.
- Dostaliśmy 40 talarów, idźcie już – wydęła usteczka, uśmiechając się uroczo.


   Po raz drugi odkąd tu jestem wyszedłem na ulicę, chociaż nie wiem czy pierwszy raz można zaliczyć jako … raz. No, nieważne. Było około 25 stopni, nie za gorąco. Słońce schowało się za chmurami, mimo tego było przyjemnie. Gdy zeszliśmy po małych schodkach do domu, ukazała się przed nami kamienna ściana drugiego budynku. Uliczka była naprawdę wąska, lekko pochylona w dół. Brukowana ścieżka prowadziła do większej przestrzeni, jednak nie za bardzo widziałem co tam było. Ruszyliśmy w dół, mijając inne domy. Każdy z nich się czymś różnił – a to kolorem drzwi, a to doniczkami na schodach czy też okiennicami. Mimo, że kolory były raczej stonowane, wszystko było wyjątkowo barwne. Budynki były zbudowane z ziemistego kamienia.
W końcu wyszliśmy z alejki, a przed nami ukazał się mały rynek. Pośrodku znajdowała się studnia, wokół niej trochę ławek. Na jednej z nich siedziała jakaś blondynka ze swoją koleżanką. Obie wlepiły w nas oczy, chichocząc. Neris parsknął i złapał mnie za nadgarstek, ciągnąc ku następnej uliczce. Zaśmiałem się.
- Czyżbyś był nieśmiały ?
- Ani trochę, ale to zwykłe szmaty. Uwierz. Zresztą, od 10 lat kocham tylko jedną osobę i w końcu będzie moja. – spojrzał mi w oczy, a ja poczułem się nieco dziwnie. – A co z tobą ? Nie zostawiłeś dziewczyny w swoim wymiarze ? – puścił moją rękę, zrównując nasze kroki.
- Nie. Można powiedzieć, że nie mam szczęścia. Zawsze trafiam na jakieś kurwy – zaśmiał się. Po przemierzeniu jeszcze paru uliczek moje uszy wypełnił dźwięk gwary i rozmów, gdy weszliśmy na kolejny plac, tym razem zdecydowanie większy. Właściwie, nie byłem w stanie oszacować, jak duży jest, bo widziałem tylko masę straganów. Były ich dziesiątki. Barwne, kolorowe materiały chroniły towary przez pogodą, a drewniane stołu ukazywały najdziwniejsze przedmioty, jakie było dane mi ujrzeć w życiu.
- Musimy kupić mięso i warzywa, nie zaszkodzi też trochę pieczywa. A, mistrz prosił o nowe grabki. No, chodź już. – dla niego to nie było nic niezwykłego. Ludzie przeciskali się między sobą, bo ścieżki między kramami były naprawdę wąskie. Jakaś kobieta wykrzykiwała, że ma najlepsze jajka w Beltherion, druga natomiast, że daje zniżkę na mapy Ameris. Neris pociągnął mnie, torując sobie drogę. Teraz było widać, że jest naprawdę wysoki – jego głowa wystawała zza tłumu. Mijając stoiska z biżuterią, mapami, tkaninami, pachnidłami i dosłownie wszystkim, co można kupić , weszliśmy w widocznie oddzielną część targu, bardziej spożywczą. Zapach farb i starych książek zmienił się na coś na kształt gulaszu i ogniska, a powietrze stało się bardziej duszne. Przeszliśmy koło dużej grupki ludzi zebranej wokół artysty zionącego ogniem i skręciliśmy do dużej wnęki w budynku. Wszechogarniający zapach krwi trochę zamącił mi w głowie. Neris, nie puszczając mojej ręki, wszedł głębiej i podszedł do lady z ciemnego drewna ubabranej jakąś ciemną cieczą. Musiałem zadrzeć głowę żeby spojrzeć na osobę stojącą za nią. Zaraz zaraz, co ?

   Tam stał gość z rogami. Z głową byka. Z sierścią. Wielki jak niedźwiedź. Jego gałki oczne były całe czarne, a rogi lekko zakręcone na końcach. What the fuck I just seen ?.

   Poczułem ból na żebrach, gdy Neris wbił w nie łokieć. Widocznie musiałem wyglądać dosyć debilnie wpatrując się w szerokie, pokryte brązową szczeciną barki, bo to coś groźne na mnie spojrzało.
- Wybacz Harem, on jest nowy – powiedział chłopak, uśmiechając się. Coś prychnęło i otworzyło pysk.
- Co dla ciebie ? – jego głos był gardłowy. Harem poprawił mankiety białej koszuli, na którą była zarzuca zielona kamizelka, a jego potężne nozdrza zadrżały, gdy odetchnął głęboko.
- Hm, kurczaka, pierś Hati* … - rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Za … tym czymś wisiały kawały mięsa, a w skrzyniach leżały mniejsze płaty. W kranie znajdowały się umyte tasaki i noże, a obok – rządek jakiś ptaków, już bez głów i już oskubanych. Widać było, że coś dba tu o czystość. Na ladzie znajdowała się skrzynka, najwidoczniej z pieniędzmi. Docierało tu niewiele światła, dlatego u sufitu zwisała dosyć duża lampa dająca nikły promień. Jeszcze raz spojrzałem na mężczyznę, tak myślę. Miałem dziwne wrażenie, że wiem kim on jest. Czy to … Minotaur ?


·         *Hati, w mitologii nordyckiej wilk podryzajacy Księżyc.
\     ***
         Także tego, GOMENE że tak długo to trwało. Jak ktoś czekał na 4 rozdział to naprawdę przepraszam. Wiem też, że nie olśniewa, ale mam nadzieję, że się podoba mimo wszystko :3 Dziękuje też za miłe komentarze <3

czwartek, 3 maja 2012

~Rozdział 3


   Nie wiem czy fakt, że oczy same mi się zamykały jakoś wpłynął na to, że nie bardzo ogarniałem co do mnie mówi Neris. Patrzyłem, jak jego usta się poruszają, ale nic nie słyszałem. Sam bełkot. Popatrzyłem się nieprzytomnie w jego podekscytowane tęczówki.
- … EJ ! – zamrugałem parę razy. Chłopak walnął mnie otwartą dłonią w czoło.
- Gomene, nie słuchałem cię. – mruknąłem, przecierając oczy. Nerisowi zadrgała dolna powieka.
- Dooobra, chyba musimy z tym poczekać –odparł , patrząc się na mnie lekko zirytowany. Po chwili jednak na jego usta wpłynął mimowolny uśmiech. Potargał lekko moje włosy sprawiając, że połowa kosmyków wymknęła się z gumki.
- Cieszę się, że w końcu tu jesteś .
- Po prostu pokaż mi gdzie mogę się położyć.


   Było ciepło, dziwnie ciepło jak na pokój gościnny Kenjiego. Na lewej stronie twarzy czułem promienie słońca, które irytująco drażniły moje zamknięte oczy. Nie mogłem wyczuć chłodu od strony okna, który notabene powinno znajdować się po mojej prawej stronie. Nie słyszałem cichego szmeru lodówki z dołu, stłumionego ruchu ulicznego ani oddechu kumpla, który zawsze zostawiał drzwi na oścież. Otworzyłem oczy, osłaniając je przed światłem. Zamiast beżowego sufitu zobaczyłem drewniane panele w kolorze ciepłego drewna. Zaraz zaraz. To nie był sen … ?

   Zerwałem się z łóżka, potykając się o coś koło łóżko. Zakręciło mi się w głowie. Wszystkie te dziwne wspomnienia doszły do mojej głowy razem z małym, nieważnym fakcikiem – to wszystko to nie żaden sen tylko jebana prawda.
Jęknąłem, gdy z impetem wpadłem na ścianę. Zimne drewno obiło mój nagi tors, który teoretycznie wcale nie powinien być nagi. Po pokoju i zakładam że nie tylko rozniósł się głuchy huk. Śmiercionośna pułapka okazała się parą moich trampek, które ktoś położył koło łóżka. Omiotłem wzrokiem mały pokój. Ukośny sufit wskazywał na to, że znajdowałem się na poddaszu. Naprzeciwko stało łóżko, złożone z prostej drewnianej ramy, obok której stała szafka nocna z poskładanymi spodniami i koszulką. Okno z szerokim parapetem było zasłonięte ciemną kotarą do połowy, przez co w pomieszczeniu panował półmrok. Po mojej prawej stronie były drzwi i podłużna szafa. Mrucząc cicho, pomasowałem obolałą klatkę piersiową. Co za idiota postawił te buty tak blisko łóżka ?
- A mówią że to ja jestem niezdarny – drzwi się otworzyły, a Neris noszlancko oparł się o framugę, uśmiechając się wrednie. Nie miał koszulki. Odwróciłem wzrok, warcząc :
- Ubrałbyś się przynajmniej.
- No już już. Spałeś cały dzień, gratuluję – czułem jego wzrok na sobie. Bez skrępowania gapił się na mnie, omiatając spojrzeniem każdy skrawek mojego ciała. Byłem w samych bokserkach. Fuknąłem i sięgnąłem po swoje rzeczy nie patrząc się na niego.


    - Już myślałam, że nigdy nie wstaniesz – mała podała mi talerz z chlebem i serem. Jakoś nigdy nie lubiłem dzieci ale wydawała mi się nadzwyczajnie sympatyczna, w przeciwieństwie do Nerisa, który cały czas się we mnie wpatrywał, popijając coś na kształt herbaty. Kuroneko chwiała się na małym stołku, próbując pokroić jakieś jaskrawo żółte warzywo. Gdy po raz kolejny niebezpiecznie pochyliła się w prawo, drgnąłem, chcąc wstać, jednak czarnowłosy mnie wyprzedził. Westchnął przeciągle, łapiąc dziewczynkę pod pachy i ściągając na podłogę.
- Pozwól że ci pomogę, mała – uśmiechnął się, głaszcząc jej różowe włosy. Ona nie protestowała, widocznie często ją wyręczał. Byliśmy sami w tym dosyć dużym domu. Był urządzony przytulnie, poszczególne pomieszczenia nie były duże, z wyjątkiem salonu i otwartej kuchni. Znajdowała się ona tuż przy wyjściu na ogród, była pełna światła. Rząd drewnianych szafek urozmaicał zlew, mały piecyk i niezliczone pudełka i pojemniki na blacie. Drzwi do spiżarni znajdowały się na lewo, zaraz za stołem, przy którym siedzieliśmy. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowała się cała ścianka zapełniona półkami z książkami. W całym domu było ich pełno, nawet na schodach walało się parę tomów. Neris sprawnie poradził sobie z krojeniem, wrzucając kawałki warzywa do metalowej miski, która następnie tryumfalnie postawił przede mną.
- Spróbuj – nabił jeden kawałem na widelec, podstawiając mi go pod nos. Uniosłem brew u spojrzałem na niego jak na debila, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Westchnąłem, ściągnąłem ze sztućca dziwne coś. Porcja szybko rozpuściła się na moim języku, zostawiając coś na kształt posmaku mięty zmieszanej z arbuzem.
- Co to jest ?
- Etru – Neris usiadł i zabrał się za dokańczanie swojego śniadania, którego ja jeszcze nie ruszyłem. - Ah, właśnie, jeszcze ci nie wyjaśniłem co tak właściwie się z tobą stało. – spojrzał znacząco na dziewczynkę, która udając, że wcale tego nie zauważyła, z zainteresowaniem wpatrywała się w okno. – Kuroneko…
- Oj no już, jakby to miało coś zmienić – mruknęła i biorąc ze sobą talerz, powlokła się do salonu. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Teraz bardzo przypominała mnie, gdy mając pięć lat byłem odsyłany do niańki, żeby nie przeszkadzać ojcu. Miałem tak samo zawiedzioną minę.
- A więc, od początku. Nasze rodziny kawał szmat czasu temu zawarły ze sobą kontrakt. – chłopak oparł się wygodnie, skierowując swoje fioletowe tęczówki prosto w moje oczy. – W zamian za pomyślność w interesach i ochronę rodu, rodzina  Otaka miała oddać swoich synów, gdy skończą oni 17 lat, aby tutaj mogli uzyskać wykształcenie i razem z dobranym synek z rodu Merisa zostali tak zwanymi Alchemikami. Alchemicy pilnują Bram i utrzymują porządek między wymiarami. Haha, przestań robić taką minę bo mnie rozśmieszasz.
- Wymiary ? Bramy ? Alchemicy ? Jaja sobie robisz ?
- Niekoniecznie. Aktualnie znajdujesz się w innym wymiarze, równoległym do twojego świata. Myślisz, że wszystkie mity z twojego świata to co ? Wyobraźnia ludzi ? Proszę cię, to efekty nieuwagi Alchemików. Minotaur ? Hybrydy ludzi i zwierząt ? Przejdź się po mieście. U nas to na porządku dziennym. Kiedy przejdziemy szkolenie, jak używać Alchemii i czym ona w ogóle jest, zostaniemy posłani do Akademii. Będziemy rywalizować z innymi parami.
- … Dlaczego ?
- Nah, prosta eliminacja. Przetrwają najsilniejsi. Alchemicy nie mogą być słabi. Musimy z palcem w dupie umieć pokonać olbrzyma czy Midgardsoma.
- Nie chce wiedzieć co to jest prawda ?
- Nie chcesz. – to było cholernie nie fair. Dlaczego on mógł się na to przygotować całe życie, a ja musiałem czekać 17 lat ? – Będziemy rywalizować z innymi o przywileje. Wiesz, lepsze śniadanie, dzień wolnego czy coś. Taka motywacja. Idiotyzm, no ale co poradzisz. Będziemy dostawali masę małych misji, które będą miały nas przygotować nas na „trudny i cierpienia  szlachetnych Alchemików”. Oczywiście jest cała masa zasad, ale o tym później. – dopił napój i westchnął, odgarniając długie włosy z karku.
- Poczekaj – spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – Czym jest alchemia.
- No tak, wybacz. „Człowiek nie może niczego osiągnąć bez poświęceń, aby coś stworzyć trzeba poświęcić coś o takiej samej wartości”. To podstawowa zasada. Cała Alchemia opiera się na wykorzystywaniu naturalnej energii, co pozwala na kreowanie tego, co chcesz.
- He ?
- Nie umie ci tego wyjaśnić, musisz to zobaczyć. Jakieś pytania ?
- …. Gdzie my tak właściwie jesteśmy.
- Ah, no tak. Witamy w mieście portowym Beltherion – przełknąłem kawałek chleba z serem. W co ta moja popieprzona rodzina mnie wpakowała ? – Chodź, mistrz zaraz przyjdzie – uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów wraz z ostro zakończonym kłem. – I tak na marginesie – wszystkiego najlepszego.


   Gdy zjadłem, wyszliśmy do ogrodu, który okazał się jednym z tarasów, które widziałem poprzedniego dnia. Był dosyć duży, na ganku znajdował się stół wraz z krzesłami i komoda, zaraz potem doniczki i masa narzędzi ogrodniczych. Zeszliśmy, otoczyły nas cienie drzew. Po paru chwilach wyszliśmy na otwarty plac treningowy, wyłożony ściółką i doszliśmy do barierki, z której wychodziły wąskie schodki. Moją twarz owiała przyjemna, morska bryza.

   Nie było widać drugiego brzegu. Na prawo znajdował się port, a statki były naprawdę ogromne. Ludzie wydawali się mali jak mrówki. Miały piękne, barwne żagle i rzeźby na dziobach. Ten najbliżej nas był z ciemnego drewna, gładkie kształty sprawiały, że delikatne fale zgrabnie opływały dziób. Na jego pokład były ładowane jakieś duże beczki i pakunki, dowódca krzyczał coś. Wszystko skrzyło w promieniach porannego słońca. To był naprawdę magiczny widok. Wychyliłem się lekko zza barierki, opierając się na brzuchu. Wiatr rwał moje niezwiązane włosy, gdy omiotłem wzrokiem widok pode mną. Schodki prowadziły do małego zejścia na nie większą plażę pokrytą piaskiem.
- Co wy tam robicie ? – krzyk z ganku przywrócił mnie do rzeczywistości. Tajemnicza postać okazała się tym samym mężczyzną, którego spotkałem wczoraj – niski brunet ze złotymi okularami na nosie.
- To nasz mistrz, lepiej go nie denerwuj, ma wyjątkową wyobraźnię jeżeli chodzi o kary – Neris skrzywił się lekko i złapał mnie za dłoń. Nie odtrąciłem go bo był zwyczajnie … inny. Jakoś niespecjalnie mnie to krępowało, nie wiem czemu. On nie miał żadnych oporów, w końcu był wychowywany w zupełnie innym środowisku. Nie wiedziałem nic o tutejszych zwyczajach. Pociągnął mnie w kierunku budynku, a ja zrównałem nasze kroki. Jego chód był sprężysty, przypominający koci. Co za chłopak. Mężczyzna zmierzył mnie dziwnym wzrokiem i westchnął.
- Kei, tak ? Pokaż co potrafisz. Weźcie miecze i zmierzcie się, zaraz do was przyjdę. Neris, bez żadnych podcięć, rozumiesz ?
- Tak senseiii – czarnowłosy zrobił naburmuszoną minę, wydymając usta. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Po raz pierwszy tutaj się zaśmiałem sprawiając, że Neris popatrzył się na mnie wesoło.


   Sztuki walki trenowałem od jakiegoś 6 roku życia. Teraz wszystko nabiera sensu. Umiałem doskonale posługiwać się kataną, wygrywałem zawody. Nigdy nie sądziłem że te umiejętności mi się do czegoś przydadzą. A tu proszę.
Neris był szybki i silny, jednak z łatwością odparowywałem jego ataki. Było cholernie gorąco, po plecach spływały mi strużki potu. Walczyliśmy już dosyć długo. Mocniej ścisnąłem rękojeść katany, gdy ostrza przecięły się.
- Dosyć, już, już. – mistrz machnął ręką, podnosząc wzrok zza opasłego tomiska. Czy to przypadkiem nie on chciał zobaczyć jak sobie radzę ? Oparłem dłonie na kolanach, oddychając ciężko. Neris jest dobry, trzeba mu to przyznać. Spojrzałem na niego. On także był zmęczony. Ła, z moją kondycją nie jest aż tak źle.
- Dobrze się spisaliście, obaj. Nie będzie tak źle jak myślałem, a teraz jazda pod prysznic.  – powrócił do lektury, głębiej zapadając się w fotel. Gdy weszliśmy do domu, prychnąłem.
- Fajny mistrz.
- Nie, jest naprawdę spoko, tylko chce ci pokazać jaki to on nie jest ważny, poczekaj trochę – spojrzał na mnie z góry. Jeśli bym powiedział że nie irytuje mnie to, że jest wyższy, to bym skłamał. Można powiedzieć, że mam lekkie kompleksy związane z moim wzrostem. 175 to mało, uwierzcie.
- Gdy się wróciłem po twoje rzeczy to zupełnie nie wiedziałem co wziąć, więc po prostu zgarnąłem taką dużą czarna torbę.
- To dobrze, byłem spakowany. Dzięki – mruknąłem. – Macie tu w ogóle elektryczność ?
- A czemu mamy nie mieć ? – weszliśmy na poddasze, gdzie wskazał mi łazienkę. Wygląda na to, że mamy wspólną. – Pójdę pierwszy, ty się jakoś urządź czy coś. Jak skończę przyniosę ci ręcznik.
Jakoś specjalnie ciężko nie było mi się rozpakować, większość moich ciuchów została w domu. Przysiadłem na brzegu lóżka, wzdychając. Ile czasu tu spędzę ? Czy w ogóle jeszcze zobaczę moją rodzinę ? Nie żeby mnie to jakoś specjalnie interesowało. Hah, Kenji musi mieć teraz niezłą banię. Nie byłem lepszy. Jak każdy dzieciak chciałem przeżyć jakąś przygodę życia, być wyjątkowy. Wiecie, super moce i te sprawy. W sumie to nie było tak źle. A Neris był całkiem niezły. To znaczy, jako kolega, no. Tak, właśnie.


   - Proszę proszę proszę proszęęę – Kuroneko wdrapała się na moje kolana, gdy razem z Nerisem wieczorem wpadli do mojego pokoju. Po krótkiej walce zostaliśmy odesłani do biblioteki, gdzie do kolacji czytaliśmy książki, które polecił nam mistrz. Mi trafiła się akurat chemia, z której byłem całkiem niezły. Cały dzień minął zadziwiająco szybko.
- Neris ma dłuższe włosy .
- Ale twoje mają taki dziwny kolooor, zresztą, jego już mi się znudziły. No proszę – zrobiła smutną minkę, opierając się o mój tors. Ciężka bestia.
 – Nie i koniec.
Dziewczynka naburmuszyła się i zlazła ze mnie, perfidnie wbijając mi kolana w uda. Siedzieli tu już z godzinę, ale było całkiem zabawnie. – Zobacz, Neris zasnął. – zaśmiała się, a ja spojrzałem na chłopaka. Chyba sam nie zauważył kiedy odpłynął. Zakopał się w koc i odwrócił do nas plecami . – Chyba będziesz musiał dzisiaj spać z nim. Nie miej mu tego za złe, naprawdę długo czekał aż cię spotka.
- Długo czyli ?
- Jakieś 10 lat.
- Co ? Skąd on …
- Chce mi się spać, nie pozabijajcie się tylko z rana. Dobranoc – nawet nie zdążyłem ją o nic spytać, już wybiegła z pokoju z dziwną miną. Czemu niby mamy się pozabijać ? Westchnąłem i spojrzałem na łóżko. Było na tyle duże, żebyśmy obaj mogli się wyspać, ale nadal nie było to łóżko małżeńskie. Trudno, nie będę go już budził. Położyłem się koło niego, możliwe jak najbardziej przysuwając się do krawędzi. Neris oddychał spokojnie. Dziwne uczucie. Nasze życia zostały połączone wbrew naszej woli, od teraz będziemy spędzać ze sobą cały czas. Chłopak obrócił się, a jego ciepły oddech owiał mój kark. Wzdrygnąłem się lekko.


***
Boże, nie trzyma poziomu, przepraszam :c 

środa, 25 kwietnia 2012

~Rozdział 2


   Cholernie zimno. Cudem udało mi się wytahać z domu, jakoś unikając mojego ojca. To był impuls, ale … co miałem zrobić ? Byłem tak masakrycznie wkurwiony swoją bezradnością, że szkoda słów. Nie chce ich widzieć.

   Zmierzałem powoli ku domu mojego kumpla. Jego rodzice praktycznie nie bywali w domu – wizyty w innych szpitalach, nocne zmiany, operacje i inne pierdoły. Szczęściarz. Jak już wspomniałem, było wykurwiście zimno. Tokio zostało hojnie obdarzone grubą warstwą śniegu, a jakby tego było mało, cały czas nadal padało. Zdrętwiała mi ręka od tego zimna. … Coś jeszcze ? Nie mieszkał tak daleko, ale ta paskudna pogoda sprawiała, że droga ciągnęła mi się niemiłosiernie.  Jedyna myśl, która przychodziła mi do głowy była lekarstwem na to wszystko, co się wydarzyło – alkohol. Dużo alkoholu. W sumie miałem sporo czasu, Kenji pewnie poszedł do szkoły. Westchnąłem ciężko i zatrzymałem się przy murku do czyjegoś ogrodu, tuż przy rogu ulicy. Poprawiłem sobie torbę na ramieniu i strzepnąłem ręką trochę śniegu. Zapiekła nieznośnie. Tak to jest jak się nie bierze rękawiczek. Przysiadłem sobie kulturalnie i już mniej grzecznie wyciągnąłem papierosa. Gdy wypaliłem już pół, jakaś staruszka spojrzała na mnie z dezaprobatą. Wystawiłem jej język.

   Zawsze miałem zapasowy klucz. Wspólnie z Kenjim stwierdziliśmy, że  gdy po raz 4 wpadałem do jego pokoju przez okno, tak będzie lepiej. Przerażające jest to, jak bardzo potrafimy się zalać. Na luzie wszedłem do przedpokoju i zdjąłem buty. Jego rodzice byli minimalistami – dom jakoś niespecjalnie ociekał bogactwem. Myślę, że dlatego czułem się tu tak swobodnie. Najpierw skierowałem się do kuchni, dobierając się do lodówki. Była dopiero 10,40. Byłem gotowy umrzeć z nudów. Serio. Wyciągnąłem pudełko z uroczą karteczką „ Synku nie będzie nas przez parę dni, zajmij się sobą i pamiętaj o urodzinach Keia” i rozwaliłem się na kanapie w salonie. Z wrednym uśmieszkiem sięgnąłem po telefon. „ Właśnie wpierdalam twój obiad, frajerze”. Ngahaha.
- No co ty kurwa nie powiesz ? – na schodach stał Kenji, patrząc się na mnie morderczym wzrokiem z telefonem w ręku. Zadławiłem się kawałkiem kurczaka.
- Co ty tu robisz ?
- Jestem chory ciołku.
- Patrz jak się dobrze składa. Właśnie ..
- Lepiej powiedz co znowu zrobiłeś.


   - Maji de ? – Kenji popatrzył się na mnie wielkimi oczami, próbując rozgryźć porcję makaronu, którą właśnie wpakował sobie do buzi. Ja natomiast połknąłem kolejną szklaneczkę sake. Płyn palił moje gardło, w jakiś sposób dając upust nagromadzonym emocjom. Nie pomyślcie sobie, że jestem jakiś alkoholikiem – naprawdę nie pije aż tak często, ale teraz tego potrzebowałem. Alkohol powoli uderzał mi do głowy, oddalając słowa mojego kuzyna. „Zabiorą cię”. – Kei ?
- Co ? Ah, no tak.
- To jest serio jakieś pojebane – spojrzałem na niego dobitnie.
- No co ty.
- Spoko, spoko, możesz zostać ile chcesz. To nie problem.
- Kenji, nie o to chodzi.
- A więc ?
- Mam za tydzień urodziny ? Kończę 17 lat ? I tak dalej ?
- No ale stary, co ja mam ci powiedzieć ? Że co ? Że nie znikniesz ? – zrobił poważną minę, przełykając żarcie. Patrzył się na mnie przez chwilę, nagle wybuchnął śmiechem. Co za idiota.
- Naprawdę to jest aż takie śmieszne? – warknąłem, prychając. To wywołało w nim JESZCZE większy atak śmiechu. Serio, z kim ja się przyjaźnię ? – Przestań się śmiać, kretynie – wyciągnąłem sobie spod pleców poduszkę i zdzieliłem go po głowie. Zadławił się własną śliną, wpadając w większe konwulsje.
- N-nie mogę, hahahaha – ryknął, spadając z sofy i śmiejąc się na podłodze.
- Czy ty przypadkiem nie miałeś być chory ?


   - Lesteś oklopny wies ?
- Co tam mamroczesz ? Wyjmij już ten termometr ciołku.
Siedziałem tam już 6 dzień i zajmowałem się tym kretynem. Co poradzić – jest nieporadny jak dziecko. Matka wydzwania, zapewne dyrektor dzwonił do domu. Chuj z tym. Kenji wyjął obśliniony termometr i zmrużył oczy, próbują dostrzec coś na małym urządzeniu. Westchnąłem i wyrwałem mu go.
- 38,9, gratuluję.
- No cooo.
- Nawet nie waż się wstawać. Jak tak dalej pójdzie będę musiał cie zawlec do twojej matki.
To była moja kara prawda ? Zła karma ? Gniew bogów ? Nie dość że miałem przesrane w domu to jeszcze muszę się bawić  w niańkę. I na dodatek za jeden dzień miałem zniknąć. Można powiedzieć że się tego boję . Ale to nie jest strach przed pożarciem przez dinozaura, tylko raczej lęk przed nieznanym. Dziwne uczucie – tajemnica mojego życia miała się rozwiązać za jakieś 27 godzin. Jestem gotowy na wszystko – nawet na Vadera wychodzącego z szafy.
- Idę spać – mruknąłem, podsuwając pod jego łóżko butelkę wody. Wymruczał coś w stylu „’noc”, odwracając się do ściany. Wolałem się nie zarazić, dlatego spałem w pokoju dla gości. Byłem pewny, że nie zasnę, więc wszedłem do pomieszczenia i siadłem na łóżku. Świeciła się tylko mała lampka, rogi pokoju były pogrążone w nieprzyjemnej ciemności. Naprawdę nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Zrezygnowany położyłem się na łóżku, wpatrując się w sufit. Od okna, które znajdowało się tuż obok łóżka, biło przeszywające zimno. Nie dziwię się, czemu Kenji cały czas ma katar. Nawet nie wiem ile tak leżałem. Godzinę, dwie. Oczy same mi się zamykały . Ciekawe co dzisiaj było w szkole…


   - … Kuroneko, nie denerwuj mnie i spieprzaj stąd. Poradzę sobie. – zamarłem. Głęboki, chłopięcy głos odezwał się za moimi plecami. Lampka była zgaszona, a moje oczy nie chciały się tak szybko przyzwyczaić do ciemności mimo tego, że miałem ścianę przed nosem.
- Ale Neris, ja chce go zobaczyć – tym razem był to dziewczęcy, dziecinny, nieco sfochany głosik.
- Nie ma ale, i siedź cicho bo się obudzi. – ups. Ciche szemranie poprzedzone sykiem ucichło, a w pokoju zrobiło się jakby luźniej. Wnioskując po głosie chłopak westchnął. Poczułem, jak zbliża się do łóżka i wpatruje we mnie. Z całych sił starałem się udawać, że Spie, i chyba przeszło, bo dziwny ktoś trącił lekko moje ramię. Co robić co robić co robić.
- Ej , Kei tak ? Obudź się – mruknął, nieco mocniej mnie trącając. Podparłem się na łokciu, nie odwracając się. Właśnie teraz miała się wyjaśnić tajemnica mojego życia. Ale zaraz, co ?
- Nie pomyliły ci się daty ?  - spytałem zaskoczony, odwracając się. Przełknąłem ślinę, gdy napotkałem wzrok lawendowych tęczówek. Przyrzekam, były FIOLETOWE. Wybijały się z ciemności na tle bladej cery. Poniżej znajdowały się pełne, wyszczerzone w uśmiechu usta. Było w nim coś dziwnego, nie z tego świata. Miał hebanowe włosy, całkowicie ginął w czerni. Wpatrywał się we mnie podekscytowany.
- Ah, rzeczywiście. Mam sporo kłopotów przez to, że uciekłeś z domu.  Musimy iść.
- He ?
- Nah, nie ma teraz czasu. Ubierz spodnie i idziemy – wstał, patrząc się na mnie znacząco.  Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, jednak widząc jego spojrzenie zamilkłem. Nie miałem zielonego kurwa pojęcia co tu się dzieje. Nie wiedziałem kim był, więc wolałem nie ryzykować. Wstałem i sięgnąłem po rurki. Chłopak bez krępacji przypatrywał się mi, omiatając wzrokiem moje bokserki. Udając, że tego nie zauważyłem, wciągnąłem spodnie na nogi, założyłem trampki i stanąłem przed nim. Był wyższy o jakieś ¾ głowy, trochę potężniejszy, ale aż tak się nie różniliśmy. Uśmiechnął się, ukazując ostry kieł i bez słowa złapał mnie za rękę.
- Chodźmy.


   Możecie stwierdzić, że mam coś na bani. Że jestem totalnie poryty. Pojebany. Chory psychicznie. Ale wtedy przeszedłem przez ścianę. On po prostu złapał moją dłoń i wszedł ze mną W ŚCIANĘ. A nie mówiłem ? Wiedziałem że będzie tak myśleć.
Nie zdążyłem nawet się zaprzeć. Oczywiście spodziewałem się, że zwyczajnie w nią walnę i najwyżej będę miał guza na pół głowy. Ale nie. Po prostu przez nią przepłynęliśmy. Dosłownie. Gwałtownie zachłysnąłem się powietrzem, czułem mocny uścisk ciepłej dłoni tego dziwnego chłopaka, a następnie … wodę. Dużo zimnej, płynącej z góry wody. Zamknąłem panicznie oczy. Masa, która nagle spadła na moje ramiona sprawiła, że zgiąłem się w pół, jednak chłopak pociągnął mnie, wyciągając na zewnątrz. Zakaszlałem, powietrze omiotło moją wilgotną skórę, a półprzymknięte oczy zalała jasna plama światła słonecznego. Zrobiło mi się słabo. Osłoniłem oczy dłonią, próbując się ogarnąć.
 - Kuroneko ? Mówiłem ci że masz iść do mistrza ? Mówiłem.
- Ale Neriiiiis, naprawdę chce go zobaczyć.
- Na Tarina, mała ...  – gdy byłem dosyć pewny, że resztki wody wydostały się z moich płuc, a słońce nie wyżre mi oczu, omiotłem wzorkiem miejsce w którym się znalazłem. Pierwsza myśl – co do chuja ?

   Słyszałem za sobą szum wodospadu, stałem po kostki w wodzie, w fontannie a widok, który się przede mną roztaczał sprawił, że mętlik w mojej głowie zmienił się w jakieś tornado. To zdecydowanie nie było Tokio. Znajdowaliśmy się w wyższej części jakiegoś miasta – było widać całą panoramę czerwonawych dachów, niektóre miały kominy, z których wydobywał się szary dom. W powietrzu brzmiał gwar rozmów i muzyka z oddali. Ściany domów były z jakiegoś kamienia,  często obrośnięte bluszczem, a w uliczkach stały barwne stragany. Niezliczona ilość ludzi przemierzała bruk na rynku poniżej, a w oddali było widać wysoki i potężny budynek, najwidoczniej siedziba władz. Z labiryntu uliczek wybijały się także kopuły, tarasy i kolejne wzniosłe budowle oraz jeden, podłużny hangar z paroma wieżyczkami. Linię horyzontu stanowił ocean – ogromna masa wody oraz port. W dokach stały łodzie – z daleka nie mogłem zobaczyć, jakich są kolorów czy kształtów. To wszystko było łagodnie oświetlone, woda skrzyła się sprawiając, że widok stał się niemal magiczny. Tak, zdecydowanie magiczny. Gdy ciepła dłoń zacisnęła się na mojej zdałem sobie sprawę, że on nadal trzyma mnie za rękę.
- Przydaj się chociaż raz i mi powiedz która jest godzina.
- 12.47 – odparła mała istotka, którą dopiero teraz zauważyłem. Dziewczynka miała duże, zielone oczy i różowe włosy zaplecione w dwa warkocze. Nosiła białą sukieneczkę i zielone buciki. Co za dziwna istota. Pochwyciła mój wzrok i z typową dla dziecka ufnością uśmiechnęła się, ukazując parę szpar. – CZEEEŚĆ.
- … Hej ? – odpowiedziałem niepewnie. Kobieta, która właśnie koło nas przeszła, spojrzała na mnie dziwnie. Fioletowooki chłopak zaśmiał się i powiedział :
- Nadal stoisz w fontannie. – pociągnął mnie lekko, wyciągając z wody. Stał równie mokry co ja, jego długie, hebanowe włosy sięgały mu do łopatek . Jego ubiór był całkiem normalny – ciemne rurki i t-shirt. Musiałem mieć naprawdę zdezorientowaną minę, bo, nadal trzymając moją dłoń, powiedział :
- Nie miej takiej przerażonej miny, zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko usuńmy się z tej ulicy.


   Ilość uliczek, przez które się prześlizgnęliśmy, sprawiła, że straciłem rachubę. W końcu zostałem wciągnięty do jednego z niezliczonych domków. Byłem wykończony, ledwo trzymałem się na nogach. Nie miałem nawet siły przyjrzeć się wnętrzu. Oczy same mi się zamykały. Oparłem się o ścianę, ciężko dysząc.
- Coś masz słabą kondycję – pobłażliwy uśmieszek czarnowłosego niesamowicie mnie zirytował.
- Wyciągnąłeś mnie z łóżka w środku nocy – warknąłem.
- O wiele ciekawszy niż ten od Minera, ne, Kuroneko ? – widać było, że cała ta sytuacja dostarcza mu dużo radochy.
- Gdzie twoje maniery ? – dziewczynka wydęła wargi i wyszczerzyła się. Była nawet sympatyczna. – Mam na imię Kuroneko, a ten niewychowany idiota to Neris.
- Ty mała…
- Co tu się dzieje ? – do pomieszczenia wszedł niski, krępy mężczyzna, omiatając nas surowym wzrokiem. Miał na sobie kamizelkę i proste spodnie, okulary w złotej oprawie lśniły na jego nosie. Gdy mnie zauważył, westchnął tylko.
- Neris, pomyliłeś się o jeden dzień.
- I co ? Nie mogłem się doczekać – uśmiechnął się zadziornie.  
- Chłopcze, zdajesz sobie sprawę z tego, że … - Mój mozg domagał się snu, teraz. Głosy otaczające mnie coraz bardziej mnie irytowały, w końcu mruknąłem.
- … Czy ktoś mi może wytłumaczyć co tu się dzieje ? – mokre ciuchy przylgnęły do moich pleców, a strużki wody spływały mi po karku.
- Posłuchaj, nie mam teraz na to czasu, muszę skończyć zamówienie. Będziesz musiał mu to sam wytłumaczyć. Mogę na ciebie liczyć ? – mężczyzna zwrócił się do chłopaka, patrząc się na niego dobitnie. Muszą mnie tak ignorować ?
- Zostaw to mnie .


   - Skąd mam wiedzieć że mogę ci ufać ? – spytałem sarkastycznie, gdy Neris posadził mnie przy małym, dębowym stoliku i podał mi jakiś ciepły, obiecująco pachnący napój na rozgrzanie.
- Myślę, że nie masz wyboru – spojrzał mi w oczy . Jego wzrok był przeszywający, mimowolnie odwróciłem swój. Jego tęczówki miały naprawdę niesamowity kolor.
- Po prostu mów.


***
Także tego, no, rozdział 2 *3*